Po pierwsze – doleciałem :)
Po drugie – bardzo dziękuję za życzenia urodzinowe i nie ukrywam, że czekam na imieninowe :D
Do dobrobytu człowiek się szybko przyzwyczaja, długo było normalnie, więc „lekko” mi się zapominało, że Saudi rządzi się swoimi prawami.
Przytomnie zamówiłem transport na 4 godziny przed odlotem i po raz kolejny błogosławię swoją rewolucyjną czujność.
Tak, kierowca, który miał przyjechać po mnie do compoundu zadzwonił do mnie.... pól godziny przed czasem, że już jest.
Wychodzę przed „gawrę” – nikogo nie ma
To się pytam „aniołeczka” gdzie on jest ???
No w compaundzie - pada odpowiedź
OK, ale w którym ??? - zapytałem
Ano…… w tym, co już w nim od 3 miesięcy nie mieszkam :-D
Wiem, że to jest daleko i za cholerę „five minutes boss” nie dałem sobie wcisnąć, niemniej próbował :)
Po 15 minutach telefon, czy mogę przyjechać pod biuro. Nie, nie mogę, bo nie mam ochoty się z nimi potem ganiać, biegając z „ciut” przeładowanymi gratami.
Czekam dalej.
Tylko 15 minut po planowanym czasie dojechali.
Wziąłem kierowcę na ambicję (a jak wiecie, moja sława „rajdowca” jest cierniem w życi firmowych „driverów”) i mówię, że trzeba się spieszyć, bo droga daleka przed nami, a zaczyna się trzydniowy weekend i na drogach będzie horror.
Ale nie doceniłem mojego kierowcy.
Przewiózł mnie takimi krzakami, o istnieniu których zielonego pojęcia nie miałem.
A ciął jak wściekły, żeby pokazać, że on też umie i lubi szybko jeździć.
Ufff..... dotarliśmy.
Pierwsza „rozbieranka” od razu na wejściu, ale terminal wygląda na w miarę pusty.
OK, mam jeszcze ponad 3 godziny do odlotu.
Trzeba tylko znaleźć właściwe okienko do nadania bagażu i wzięcia kart pokładowych .
Łatwo powiedzieć, ale zrobić trudno, bo jest podział okienek na „local airlines” i „foreigner airlines”. No świetnie, tylko tam pół świata lata :)
Weź teraz i znajdź.
Ale po półgodzinnej pielgrzymce znalazłem.
Druga kontrola - czy są karty pokładowe i paszporty, a za nią…… kolejka jak po szynkę przed świętami za PRL.
Nawet kolejka dla uprzywilejowanych miała kilkaset osób.
No ale luz, mam 2,5 godziny to zdążę.
Owszem, zdążyłem……..15 minut przed odlotem - tzn. planowanym czasem odlotu :-D
Po kolejnych 40 minutach już jestem w samolocie, po następnych 30 minutach startujemy.
Lot trwa…50 minut, z Dammam wylecieliśmy z 1,5-godzinnym opóźnieniem.
W Doha zdążyłem tylko zapalić, wymienić wodę w obiegu i do drugiego samolotu.
Który.… zaginął w systemie :-D
Nikt go nie widzi. Gadzina, która z domu monitorowała moją podróż panikuje, bo całkowicie zniknął i nikt, łącznie ze znajomą z Qatar Airways pojęcia nie ma co się dzieje z tym samolotem.
My twardo czekamy, aż się nasz samolot znajdzie, bo nie ma jak do nieistniejącego samolotu cargo załadować :-D
Wreszcie po…... półtorej godziny samolot się znalazł.
Pan Kapitan ambitnie cisnął maszynę tak, że w Warszawie byliśmy tylko 45 minut po czasie.
Po drugie – bardzo dziękuję za życzenia urodzinowe i nie ukrywam, że czekam na imieninowe :D
Do dobrobytu człowiek się szybko przyzwyczaja, długo było normalnie, więc „lekko” mi się zapominało, że Saudi rządzi się swoimi prawami.
Przytomnie zamówiłem transport na 4 godziny przed odlotem i po raz kolejny błogosławię swoją rewolucyjną czujność.
Tak, kierowca, który miał przyjechać po mnie do compoundu zadzwonił do mnie.... pól godziny przed czasem, że już jest.
Wychodzę przed „gawrę” – nikogo nie ma
To się pytam „aniołeczka” gdzie on jest ???
No w compaundzie - pada odpowiedź
OK, ale w którym ??? - zapytałem
Ano…… w tym, co już w nim od 3 miesięcy nie mieszkam :-D
Wiem, że to jest daleko i za cholerę „five minutes boss” nie dałem sobie wcisnąć, niemniej próbował :)
Po 15 minutach telefon, czy mogę przyjechać pod biuro. Nie, nie mogę, bo nie mam ochoty się z nimi potem ganiać, biegając z „ciut” przeładowanymi gratami.
Czekam dalej.
Tylko 15 minut po planowanym czasie dojechali.
Wziąłem kierowcę na ambicję (a jak wiecie, moja sława „rajdowca” jest cierniem w życi firmowych „driverów”) i mówię, że trzeba się spieszyć, bo droga daleka przed nami, a zaczyna się trzydniowy weekend i na drogach będzie horror.
Ale nie doceniłem mojego kierowcy.
Przewiózł mnie takimi krzakami, o istnieniu których zielonego pojęcia nie miałem.
A ciął jak wściekły, żeby pokazać, że on też umie i lubi szybko jeździć.
Ufff..... dotarliśmy.
Pierwsza „rozbieranka” od razu na wejściu, ale terminal wygląda na w miarę pusty.
OK, mam jeszcze ponad 3 godziny do odlotu.
Trzeba tylko znaleźć właściwe okienko do nadania bagażu i wzięcia kart pokładowych .
Łatwo powiedzieć, ale zrobić trudno, bo jest podział okienek na „local airlines” i „foreigner airlines”. No świetnie, tylko tam pół świata lata :)
Weź teraz i znajdź.
Ale po półgodzinnej pielgrzymce znalazłem.
Druga kontrola - czy są karty pokładowe i paszporty, a za nią…… kolejka jak po szynkę przed świętami za PRL.
Nawet kolejka dla uprzywilejowanych miała kilkaset osób.
No ale luz, mam 2,5 godziny to zdążę.
Owszem, zdążyłem……..15 minut przed odlotem - tzn. planowanym czasem odlotu :-D
Po kolejnych 40 minutach już jestem w samolocie, po następnych 30 minutach startujemy.
Lot trwa…50 minut, z Dammam wylecieliśmy z 1,5-godzinnym opóźnieniem.
W Doha zdążyłem tylko zapalić, wymienić wodę w obiegu i do drugiego samolotu.
Który.… zaginął w systemie :-D
Nikt go nie widzi. Gadzina, która z domu monitorowała moją podróż panikuje, bo całkowicie zniknął i nikt, łącznie ze znajomą z Qatar Airways pojęcia nie ma co się dzieje z tym samolotem.
My twardo czekamy, aż się nasz samolot znajdzie, bo nie ma jak do nieistniejącego samolotu cargo załadować :-D
Wreszcie po…... półtorej godziny samolot się znalazł.
Pan Kapitan ambitnie cisnął maszynę tak, że w Warszawie byliśmy tylko 45 minut po czasie.