Wracając do domu chciałem wpaść na szybkie zakupy, bo jutro umówiłem się z Radkiem na steka, a nie miałem wszystkich ingrediencji.
Ale jest nowe zarządzenie z Centrali w Rijadzie dla sklepów sieci Panda, zgodnie z którytm wszyscy – klienci i pracownicy - muszą opuścić sklep na czas modlitwy.
Skutkiem tego już pół godziny przed
salat są zamknięte bramy na halę sprzedaży.
Wybrałem się więc do LuLu, żeby było szybciej.
Ale
qrva, nie było :(
Najpierw jakiś motocyklista przypieprzył w samochód, no i oczywiście korek na pół miasta.
Ale nic, wyminąłem to jakoś, o mało nie rozjeżdżając Pana Policjanta, który się wyłonił zza jakiegoś busa.
Tylko mi pokazał „
wolniej, chłopie”, więc się do niego uśmiechnąłem, On się uśmiechnął, pokiwał głową i..… ledwo uskoczył przed jakimś radosnym Saudi, który się wybrał „
na skróty” GMC Yukonem :D
Dojeżdżam po jakiejś godzinie pod Lulu i jadę sobie po parkingu.
Zauważyłem dogodne miejsce, a że zawsze parkuję tyłem, to prawy migacz, wsteczny i..… dzwon :(
Bo jakiś mało sprytny pakistański taksówkarz chciał mnie chytrze wyminąć tylko zlekceważył mój promień skrętu.
No to cichy pogrzeb- znając opowieści chłopaków jakie są jazdy z wypadkami w Saudi czekała mnie wielogodzinna Apokalipsa.
Koleś zadzwonił po ubezpieczyciela. a ja po kumplach, co robić.
No bo, żeby tak od strzału ktoś ode mnie z firmy w czwartek po pracy odebrał to nie liczyłem.
Ale po obdzwonieniu wszystkich „
uczonych w piśmie” czyli Marka, Roberta i Radka (Radka na wypadek problemów związanych z barierą językową chciałem mieć jako asa w rękawie), zacząłem dzwonić do firmy.
Oczywiście – trzy pierwsze numery martwe.
Nic, próbuję dalej.
W końcu ktoś odebrał, ale była to osoba, która angielski zna głównie z opowiadań :)
Zrozumiał jednak w czym rzecz i obiecał pomoc.
Znając życie nie specjalnie wierzyłem, że się coś wydarzy.
Ale nie - za chwilę dzwoni inny koleś, który językiem Szekspira włada w stopniu umożliwiającym swobodną konwersację.
Tez obiecał pomoc, nawet pogadał z tym taryfiarzem.
To czekamy dalej na ubezpieczyciela .
W końcu – klękajcie narody dzwoni
SAM SZEF car fleet.
I też mnie zaskoczył - „
Są ranni ?" - zapytał
Nie ma - odpowiedziałem zgodnie z prawdą
Dasz radę jechać ? - pyta dalej
Oczywiście - odpowiadam
A On na to - "
To OK, weź tylko papier, co ci da ubezpieczyciel, daj mi i po problemie”
No to już brzmi duuuużo lepiej, bo z relacji Marka wiedziałem, że jakby przyjechały „miśki” to mam pół nocy z głowy bez żadnej gwarancji, że cokolwiek załatwię.
Po godzinie był już Pan Ubezpieczyciel czyli Traffic Police (?) – tego nie wiem, ale to Marek skoryguje :D.
Nawet mówił po angielsku. Jak zobaczył moje prawko to go lekko zatkało i się pyta czy to jest prawo jazdy ?
Tak, jest to międzynarodowe prawo jazdy z UE, uznawane w KSA :)
Cały tekst na prawku po polsku, ale układ jest dokładnie taki sam jak w innych, więc jak mnie dopytywał o właściwe rubryki (tylko raz miał wątpliwość pomiędzy datą wydana a datą ”
przydatności do spożycia”), to się zaczałem śmiać, że biegle mówi po polsku, tylko sobie ze mnie jaja robi :)
Powiedziałem, jak jest to u nas rozwiązane, a On na to, że w Arabii Saudyjskiej tak się nie da, bo goście po wypadkach po prostu uciekają i nie ma z kim podpisać oświadczeń.
Po 10 minutach sprawa byłą zakończona, pożyczyliśmy sobie miłego weekendu i każdy pojechał w swoją stronę.
PS. Nie kupiłem sera pleśniowego do sosu i tak muszę rano jechać do sklepu.
A niech to szlag trafi ;/