9/29/2016

Przestańmy uszczęśliwiać świat arabski

26
Przestańmy uszczęśliwiać świat arabski
Jak wiecie od ponad roku prowadzimy blog "To czytają Saudyjskie Wielbłądy". Delektujemy się szelestem papieru zamiast przewijać kolejne strony na czytnikach, więc czytamy dużo, bardzo, bardzo dużo.
Przynajmniej 1/4  recenzowanych przez nas książek poświęcona jest krajom Bliskiego Wschodu i przyznaję, że coraz mniejszą mam ochotę na czytanie kolejnych pozycji traktujących o sytuacji kobiet w krajach arabskich.
Ponieważ nigdy nie mieszkałam w Afganistanie, Libii,  Pakistanie czy Zjednoczonych Emiratach Arabskich odniosę się w tym poście tylko do Arabii Saudyjskiej, a przede wszystkim do ośrodków miejskich w tym kraju. Nie czuję się uprawniona do tego, aby pisać o kobietach żyjących w górskich wioskach na pograniczu z Jemenem bo nigdy tam nie byłam. Jestem też niemal pewna, że  tych rejonów nie odwiedziła także większość publicystów, którzy o sytuacji kobiet w Arabii Saudyjskiej piszą.
Większość autorów / autorek stara się pokazać arabskie kobiety jako bezwolne, całkowicie podporządkowane mężczyznom i w pełni uległe istoty. Nie neguję faktu, że w większości (ale nie we wszystkich [sic!] społeczeństwach arabskich i muzułmańskich na zewnątrz rodzinę reprezentuje mężczyzna. Nie zaprzeczam, że podczas opuszczania Arabii Saudyjskiej mój Mąż dostał SMS-a, że wyjechałam. Tak, prawdą jest, że w Arabii Saudyjskiej kobietom nie wolno prowadzić samochodu i to prawda, że miały miejsce związane z tym faktem protesty.
No i co z tego ?
Czytam o tym, jako o wielkiej sensacji i czymś co urasta do rangi olbrzymiego problemu. Tylko czemu niemal nikt  nie zastanawia się dlaczego tak jest. Dlaczego nie doczytacie jaka była skala tych protestów.
My, ludzie wychowani w kulturze Zachodu wrzucamy wszystkich Arabów do jednego worka, bo... Arab to Arab, muzułmanin to muzułmanin. Nie bierzemy pod uwagę różnic kulturowych i tradycji poszczególnych grup etnicznych, plemion czy klanów. Mamy też zwyczaj uszczęśliwiać wszystkich wokół swoją wizją świata i nie zastanawiamy się nad tym, że ktoś wcale nie musi tego chcieć. 
Pamiętam pełne współczucia uwagi moich koleżanek, które widziały moje zdjęcia w abaji:
"Oj, biedactwo, jak Tobie musi być niewygodnie i gorąco w tej abaji"
Nie, nie było mi gorąco, była uszyta z przewiewnego materiału i stanowiła cholernie wygodne rozwiązanie, kiedy chciałam gdzieś szybko wyjść. Nie musiałam się zastanawiać co ja mam na siebie włożyć. Wystarczyła mi abaja.
Albo pytania czy wszędzie muszę chodzić z Mężem. Nie, nie musiałam chodzić wszędzie z Pawłem. Sama chodziłam na spacery, kiedy był w pracy, sama robiłam zakupy. Podobnie jak wiele Saudyjek i innych muzułmanek mieszkających w Arabii Saudyjskiej. 
Sama szłam na "babskie ploteczki" do moich arabskich koleżanek z Syrii, Jordanii, Arabii Saudyjskiej,  Libanu czy Pakistanu i jakoś nie narzekałyśmy, jak to źle jest kobietom w krajach arabskich.
Dlaczego prawie nikt z Czytelników nie weźmie pod uwagę, że wiele arabskich kobiet bez abaji czułoby się nagich ? Można to porównać do wyjścia Polki w stroju kąpielowym na Marszałkowską czy Al. Jerozolimskie w godzinach szczytu. Jak byście się wtedy czuli ? 
Użalamy się nad tym, że Saudyjki (choć wiele z nich ma prawo jazdy) nie mogą prowadzić samochodu. To wyobraźcie sobie teraz, że na drogi wyjeżdża kilkaset tysięcy nowych niedoświadczonych kierowców, których egzamin uprawniający do prowadzenia samochodu polegał na objechaniu dookoła placu manewrowego i zaparkowaniu. Wyobraźcie sobie, że jedziecie w nocy autostradą, a z przeciwka mija Was jadąca pod prąd Waszym pasem ciężarówka bez świateł. Albo, że przed Waszym nosem,  ktoś z prawego pasa nagle skręca w lewo, nie używając przy tym kierunkowskazów. To jest codzienność na saudyjskich drogach, a ilość wypadków ze skutkiem śmiertelnym jest bardzo wysoka. Do tego weźcie pod uwagę, że bardzo wiele kobiet ma swojego kierowcę. Nadal uważacie, że powinno się jednym dekretem królewskim dopuścić do ruchu drogowego kilkaset tysięcy nowych użytkowników?. Czym to się skończy ? Jeszcze większą ilością wypadów i ludzkich tragedii. 
Takie przykłady można mnożyć. 
Nie zaprzeczam, że kobiety w Arabii Saudyjskiej żyją w dość konserwatywnym środowisku, ale to nie oznacza, że są nieszczęśliwe i uciemiężone. Jestem natomiast zdecydowanie przeciwna jakimkolwiek ingerencjom w kulturę i tradycję poszczególnych narodów, nacji  i plemion.
Do czego doprowadziła obca interwencja w Libii mamy okazję obserwować na bieżąco. 
To my jako ludzie Zachodu położyliśmy podwaliny pod powstanie m.in. Al-Kaidy i Państwa Islamskiego. 
To my, - w tym także tak bardzo kochający wolność Polacy- byliśmy okupantami w Iraku.
Czy to nie dosyć ?
A teraz na swój wzór i podobieństwo chcemy uszczęśliwiać kobiety. 
One są świadome swojej wartości nie mniej niż Europejki, A już na pewno są bardziej świadome niż my swojej kobiecości.
Arabia Saudyjska się zmienia, znacznie szybciej niż większość z nas jest w stanie to sobie wyobrazić. To co w Europie zajmuje 8-10 lat, w Arabii zmienia się w ciągu roku. Olbrzymia w tym zasługa nieżyjącego już króla Abd Allaha ibn Abd al-Aziza Al Su’ud'aktóry m.in. mocno ograniczył uprawnienia Muttawy.
Kobiety pracują zawodowo, także na stanowiskach managerskich, często wspólnie z mężczyznami, choć w firmach są pomieszczenia,, do których wstęp mają wyłącznie kobiety.  Wiele Saudyjek studiuje za granicą, a w swojej ojczyźnie stanowią ponad połowę wszystkich studentów. Mają (choć od niedawna) prawo wyborcze. Zasiadają w Królewskiej Radzie Konsultacyjnej (Majlis Ash-Shura inaczej Shura Council). Potrafią się zorganizować i całkiem skutecznie walczyć o swoje prawa, ale...
Najwygodniej i najłatwiej przedstawiać Królestwo Saudów w negatywnym świetle, bo to kraj niezwykle hermetyczny i niewiele osób jest w stanie to zweryfikować. Tutaj nie przyjadą turyści, bo nie istnieje coś takiego jak wiza turystyczna (wyjątkiem są wizy dla muzułmanów udających się na pielgrzymkę do Mekki). Czytelnicy przyjmą więc za dobrą monetę, wszystko to, co publicysta napisze.
I tak się rodzi "czarna legenda" Królestwa Saudów.

Ps. 
Nie wiem czy Magda z ZEA przeczyta ten post, ale ze wszystkich znanych mi osób, Ona jedna mogłaby napisać szczerze i prawdziwie o życiu rdzennych mieszkańców Zjednoczonych Emiratów Arabskich.

Ps 
Czytelnicy naszego bloga doskonale zapewne wiedzą, że stolicą Arabii Saudyjskiej jest Rijad, a nie Dubaj. Dubaj to jeden z Emiratów Arabskich i nie ma nic wspólnego z Arabią Saudyjską.
Więc proszę, nie piszcie nam, że byliście w Arabii Saudyjskiej, bo byliście w Dubaju.

Ps.
Przyczynkiem do powstania tego posta była bardzo emocjonalna recenzja książki "Bunt. O potrzebie rewolucji seksualnej na Bliskim Wschodzie" na którą trafiłam na  blogu Olgi
Książki, której w przypadku Arabii Saudyjskiej nigdy nie nazwałabym manifestem, gdyż moim zdaniem wyraża jedynie bardzo subiektywne poglądy Autorki. I choć wiele przytoczonych w publikacji przykładów jest prawdziwych, to jednak uważam, że jakakolwiek ingerencja w kulturę krajów Zatoki Perskiej, a zwłaszcza Arabii Saudyjskiej  przyniesie im więcej szkody niż korzyści co zresztą Saudyjki same mocno podkreślają.

Saudyjki na dworcu kolejowym w Dammam
Ze Starym Wielbłądem w Jubail

Moja ulubiona abaja

Saudyjski taksówkarz

Plakat kampanii przeciwko przemocy wobec kobiet
Zubia z córką


9/24/2016

A jednak się zmienia

A jednak się zmienia
Film, który powstał z okazji Święta Flagi w Arabii Saudyjskiej.






9/14/2016

Pamięci Krzysztofa Millera....

Pamięci Krzysztofa Millera....
... najlepszego polskiego fotoreportera wojennego.
Nie zobaczymy już nowych zdjęć
Jego czternasta wojna dobiegła końca
Odszedł 9 września 2016 roku.
Jest z nami, choć już poza kadrem
Fotografowie  nie umierają nigdy


9/05/2016

Jak założyć i prowadzić z powodzeniem restaurację kuchni „fusion” – autorski pomysł Starego Wielbłąda

13
Jak założyć i prowadzić z powodzeniem restaurację kuchni „fusion” – autorski pomysł Starego Wielbłąda
Czasy są takie, że należy szukać jakiegoś ciekawego i inspirującego zajęcia, które zapewni Wam sławę i pieniądze.
Podczas sesji „półliterackiej” wymyśliłem własnogłownie jak zaistnieć w świecie kulinarnych tuzów.
Otóż potrzebne będą:
  • odrobina samozaparcia (niezbędna do uzyskania pozwoleń wszelkiego gatunku i maści, a także innych spraw urzędowych o czym za chwilę), 
  • lokal w rejonie gęsto zaludnionym przez hipsterów, 
  • osoba wspierająca podczas zakupów oraz 
  • kilkumiesięczna podróż po świecie (ale da się to już zrobić dość tanio, wystarczy być cierpliwym i spędzić trochę czasu na którymś z głównych lotnisk europejskich).
Nad pozwoleniami ze wszystkich niezbędnych instytucji rozwodził się nie będę, bo to jest Golgota, którą i tak musicie zaliczyć chcąc otworzyć legalnie nawet przysłowiową budkę z hamburgerami.
Natomiast do otwarcia restauracji z kuchnią „fusion” potrzebujecie odpowiedniego imienia i nazwiska.
I tu polecam Google i hasło” najdziwniejsze imiona męskie/żeńskie" w zależności od płci naturalnej lub jak ma być zupełnie nowocześnie – takiej, jaką uznajecie, że macie.
Ja z listy wybrałem hiszpańskie imię „Covadonga” które ma tę zaletę, że nie musicie kombinować jaką płeć reprezentujecie, bo brzmi równie dobrze dla płci wszystkich.
Teraz skorzystamy z amerykańskiej Mordoksiążki, do wyboru mamy:
Agender, Androgyne, Androgynous, Bigender, Cis, Cisgender, Cis Female, Cis Male, Cis Man Cis Woman Cisgender Female, Cisgender Male… i tak kilkadziesiąt więcej na “ Two-Spirit” zakończywszy.
Ja proponuję “Dwa spirytusy” bo po pierwsze - brzmi nieźle, a że branżowo się przyda, to dlaczego nie ?
Nazwisko wybieramy w analogiczny sposób, ale pamiętajcie, że powinno mieć minimum ze dwa – trzy człony. To niech będzie Monasterio – Eckzentrik.
Czyli komplet już jest od dziś nazywasz się Covadonga Monasterio – Eckzentrik.
To teraz formalności ze zmianą danych osobowych, nowy paszport w łapkę i czas robić zagraniczną karierę.
Do przygotowania dań z tej kuchni dogłębna wiedza kulinarna potrzebna nie jest (czego dowiodę pod koniec tego artykułu) jednak niezbędna jest w CV jakaś renomowana restauracja z paszą tego typu.
Tylko my chcemy być jeszcze bardziej oryginalni, a przez to bardziej konkurencyjni na rynku więc udajemy się na w/w lotnisko i czekamy niecierpliwie na lot, gdzie pasażerów lub klientów biur podróży nie stało i ruszamy na podbój świata.
Najlepiej wylądować w jakimś kraju o egzotycznej nazwie. Tu jednak zalecana jest ostrożność, aby nie pojawić się w kraju, gdzie sami możemy trafić na rożen lub do kociołka, bo podobno i tacy miłośnicy kuchni „fusion” występują na naszej planecie. Wystrzegać się należy np. niektórych regionów Indii, bo z relacji mojego nieocenionego Dinesha wiem, że są tam miejsca gdzie taka, kończąca spektakularną karierę restauratora, przygoda może Was spotkać.
To może bezpieczniej do Tonga, a tam żeby było światowo do stolicy Nuku'alofa.
W Nuku'alofa staramy się o jakąkolwiek pracę w dowolnej restauracji, ważne, żeby dali świadectwo pracy na ładnym papierze (wzór i papier możemy mieć przygotowane w podręcznym bagażu).
Po kilku takich wyprawach na Wyspy Świętego Tomasza i Książęcą, Saint Kitts i Nevis oraz inne Wyspy Bergamuty wracamy syci wrażeń oraz chwały w strony rodzinne.
Teraz już jesteśmy gotowi do otwarcia lokalu. Środki mają być skromne i meble oraz całe wyposażenie nabywamy drogą poszukiwań na okolicznych bogatych śmietnikach, gdzie ludzie metodą „wystawki” pozbywają się z domów zbędnych, a całkiem jeszcze do rzeczy przedmiotów. Dla tych, którzy chcą wersji luksusowej zalecam wypad busem do Skandynawii albo do Niemiec.
Lokal przygotowany, wszelkie pieczątki zebrane, dyplomy z restauracji, w których pracowaliśmy oprawione w ramki i wiszące na poczesnym miejscu na ścianie.
Ale zaraz, pomyślicie pewnie – a gdzie podstawa czyli menu?
A to już całkiem proste. I tu pojawia się postać „asystenta zakupowego”.
Jest to bardzo poważna funkcja, która umożliwi Wam prowadzenie kuchni „fusion” całkowicie bezpiecznie i zgodnie z regułami sztuki.
Osoba taka ma pomagać Wam w omijaniu półek z artykułami nie nadającymi się do spożycia nawet w kuchni „fusion” takimi jak te, które znajdują się w działach „chemia gospodarcza” „kosmetyki” itd.
Zapytacie pewnie „a po cholerę, przecież sam widzę, co kupuję”?
Otóż nie – to byłby podstawowy błąd przy komponowaniu dań.
Do zrobienia zakupów, oprócz oczywiście środków płatniczych, potrzebujecie czarnej, nieprzezroczystej chusty którą zawiązujecie oczy.
Po wejściu do jakiegoś dużego i dobrze zaopatrzonego sklepu typu „Biedronka” czy „Lidl” zawiązujecie sobie tą chustą oczy i wykonujecie ok. 22 obrotów wokół własnej osi w kierunku lewym.
Po zakończeniu tej procedury ruszacie w kierunku półek sklepowych. I do koszyka wkładacie produkty, które wpadną Wam w ręce. Dzielicie koszyk na kilka części i wkładacie tam produkty  ze wszystkich działów spożywczych.
Później, drogą losowania wybieracie po 5- 6 z nich i przygotowujecie potrawę. Również drogą losowania ustalacie co będzie stanowiło podstawę potrawy, z czego będzie sos i dekoracja.
I jeżeli los wrzuci Wam do kociołka na przykład czosnek, filet z dorady, banana i comber z dzika to czosnek może być głównym daniem, a z mięsa zrobić można aksamitny sos udekorowany bananem :-)
Teraz reklama. To poważne zadanie i tylko dobrze przeprowadzona akcja typu „chłyt materkingowy” zagwarantuje Wam sukces.
Należy poszukać jakowyś blogerów kulinarnych, którzy z reguły są mniej niż marnie opłacani i zaprosić ich do swojego lokalu.
Na zapleczu ugościć ich normalnym żarciem w dużych ilościach, o ulubionych trunkach w ilościach hurtowych nie zapomniawszy :-D
I w ten oto sposób tanio, a wykwintnie przebijecie się do świadomości społecznej, bo bloger, który po raz pierwszy od tygodnia zjadł porządny obiad i to za darmochę, będzie Was chwalił pod niebiosa :-D
A teraz wisienka na torcie - najważniejszą zaletą delikatesów kuchni fusion (głównie dla Waszych portfeli) jest ich ilość w potrawie - przykładowo 3 oliwki, 5 wiórków kokosa i mikroskopijnej wielkości kawałek mięsa możecie sprzedać za nie mniej niż 100 - 150 pln
Jeśli posypiecie to jeszcze szczyptą cynamonu to cena powinna wynosić minimum 180 pln - bo to będzie deser.
Nazwy potraw, najlepiej zapożyczyć z języka islandzkiego albo malalajam. Powodów jest kilka. W obu tych językach występują, długie i oryginalne słowa, których nikt poza krajowcami nie jest w stanie prawidłowo wymówić. To bardzo istotne - nikt nie będzie w stanie krytykować Waszych potraw, używając ich nazwy (chyba że będziecie mieli pecha i trafi Wam się hisper rodem z Islandii lub Kerali). 

PS.
Podziwiajcie mój geniusz i filantropię, przecież dzielę się z Wami sekretami udanego biznesu :D

Deser o nazwie Glaðar dansandi álfar (radosny taniec elfów). Składniki: nasiona goji, daktyle, sok z grillowanych buraków, czarny miód egipski, mięta, lawenda, przyprawy.
Przystawka Lostæti vitlaus úlfalda (smakołyk szalonego Wielbłada). Składniki: galaretka z malin, olej kokosowy rafinowany, smalec gęsi, mus gruszkowy, chipsy z leśnych grzybów, przyprawy.