5/30/2016

Expackie przyjaźnie - czy to się udaje?

Na kilku zaprzyjaźnionych blogach, m.in. u Lemessoss pojawił się temat przyjaźni na Obczyźnie.
I jak wielu jest piszących, tak wiele opinii :-D 
Myślę, że różnice zdań i ocen wynikają z kilku powodów.
Po pierwsze - różnych definicji, tego co nazywamy przyjaźnią. Po drugie - specyfiki kraju, środowiska w którym się obracamy oraz co wielokrotnie podkreślałem -  ilości rodaków na kilometr kwadratowy w danej lokalizacji.
Co do kwestii pierwszej- czyli tego, co kto uważa za przyjaźń.
Dla mnie osobiście przyjaźń ma kilka elementów.
Ze swoimi "odwiecznymi" przyjaciółmi, czyli ludźmi, których znam od czasów przedszkola, wczesnej podstawówki czy z czasów pierwszego kierunku studiów - łączą nas dekady wspólnych przeżyć, specyficzny, dość hermetyczny język i to, że pewne cytaty wywołują uśmiech lub salwę śmiechu, ale tylko wśród wtajemniczonych.
Są to ludzie, z którymi mogę się nie widzieć kilka lat i podejmiemy rozmowę w tym, miejscu, w którym ją przerwaliśmy uzupełniając o nowe wątki.  To osoby, do których mogę zadzwonić o dowolnej porze dnia i nocy i wiem, że jeśli jest mi bardzo źle na świecie, to mnie przynajmniej wysłuchają, a jeżeli znajdują się wystarczająco blisko to i z jakoś flaszką się objawią u moich wrót :-D 
Druga grupa, która również spełnia kryteria przyjaciół, to  ludzie, których poznałem już  dużo później.
Nie ma między nami takiej samej "chemii" jak z tymi z lat szczenięcych, ale są to osoby "sprawdzone w boju".  Obie strony mogą na siebie liczyć,  nawet, jeżeli wykonanie czegoś wymaga od nich lub ode mnie dużego poświecenia lub zrobienia czegoś, na co nie mamy specjalnie ochoty.  Ale "partia skazała -  nada" to  będzie to zrobione i tyle.
I tutaj dochodzimy do przyjaźni expackich.
Zachowania z grupy drugiej jak najbardziej występują, ale najczęściej w krajach, gdzie liczebność Polonii jest nikła.
Wszyscy wtedy mamy świadomość, że nielojalność, wykorzystywanie innych i zapominanie o "przyjacielskich przysługach" jest drogą donikąd.
Bo liczba "jeleni" jest po prostu ograniczona.  To w znacznym stopniu wymusza zachowania "porządne".
Jednak trwałość takich emigranckich przyjaźni jest najczęściej limitowana czasem wspólnego pobytu w danym kraju.
Później te relacje ulegają stopniowemu zanikowi, często aż do całkowitego, naturalnego zgonu.
Szkoda, że tak się dzieje, ale wytłumaczenie jest proste.
Te "przyjaźnie expackie" są najczęściej protezami "przyjaźni odwiecznych" i każdy, po powrocie na własne podwórko cieszy się powrotem do korzeni i starych przyjaźni.
Ci, którzy zostają, też nie mogą funkcjonować w próżni i znajdują nowych expackich przyjaciół.
Jednak z częścią "expackich przyjaciół" utrzymuję kontakty i bardzo chętnie spotkam się z Nimi tu czy gdzie indziej.
 Są to ludzie, których darzę wielką sympatią, zaufaniem i bardzo często brakuje mi ich obecności, dobrej rady, rozmowy czy wspólnego posiedzenia w ciszy.


4 komentarze:

  1. Przyjemnie się czytało, czekam na więcej :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Łukasz - miło, że Ci się podobało. Jutro nowy pościk - teraz o tym, jak szukam nowych wyzwań zawodowych i co z tego wynika :-)

      Usuń
  2. Pawle, blednie - moim zdaniem - zakladasz, ze kazdy mieszka w swoim grajdole od urodzenia do doroslosci. A przynajmniej na tyle dlugo, ze w czasach bez fejsbuka a nawet zwyklych telefow mogl tak dlugo podtrzymywac znajomosci z przedszkola, ze przerodzilo sie to w trwala przyjazn. Ja niestety tak nie mam - pierwsza drastyczna zmiana otoczenia nastapila w momencie przejscia do liceum, co oznaczalo koniecznosc wyjazdu do miasta.

    Kolejna to studia, znow wyjazd. Skonczylam studia w czasch, gdy zaczepienie sie w duzym miescie bylo praktycznie niemozliwe. Nikt z moich najblizszych przyjaciol nie zostal, wszyscy wyjechali. Pozakladalismy rodziny: dzieci, praca, kredyty - nikt nie mial czasu na podtrzymywanie przyjazni. Spotykamy sie nadal, ale relacja jest dosc luzna.
    Cenie sobie bardzo przyjazn zawarta jeszcze w liceum (na szczescie wybralismy studia w jednym miescie), jest ona rowniez wazna dla mojej rodziny. Dla moich dzieci jest to po prostu ciocia. Podobna relacje mam ze znajoma ze studiow (wowczas bardzo luzna znajomosc).
    Dzieki kilkukrotnym zmianom pracy i roznym zakretom zyciowym "dorobilam" sie sporej gromadki przyjaciol. I wszystkie te przyjaznie sa dla mnie rownie wazne, a "kombatanckie" wspomnienia z pracy smiesza nawet po latach. Wielkokrotnie przekonalam sie, ze moge na nich liczyc.

    Mieszkajac dosc dlugo w jednym miejscu, spotykajac sie codziennie, lub prawie codziennie, doswiadczajac pomocy i samemu sie udzielajac - mozna nawiazac bardzo bliskie relacje. Tutaj zyje sie bardzo intensywnie: prawie nikt w normalnym swiecie nie ma czasu na codziennego brydza z przyjaciolmi. Wspolnie spedzamy wakacje. Przyjazn potrzebuje czasu, a tutaj ten czas mamy. Z dala od domu znacznie intensywniej przezywa sie tez problemy tych, ktorych zostawilismy w kraju. Dlatego tak wazne jest wsparcie ze strony przyjaciol, ktorzy sa blisko. Bardzo intensywne kontakty sa swietnym sprawdzianem "jakosci" kazdej przyjazni.
    I jestesmy na siebie poniekad skazani;-) Jezeli trafisz na kogos, kto ci odpowiada, moze z tego byc cos bardzo fajnego.
    Kolejna sprawa jest "material ludzki", z jakim masz do czynienia. Mam wrazenia, ze do Arabii z definicji trafiaja ludzie, ktorzy maja juz jakies osiagniecia zyciowe. Tutaj nielatwo sie dostac. Mamy podobna pozycje, zarabiamy porownywalnie, podobnie spedzamy czas. To do minimum zmniejsza ryzyko konfliktow, zazdrosci itp. Osobna sprawa jest specyfika zycia na emigracji w egzotycznych krajach - moje doswiadczenia sa nieprzekladalne na warunki krajowe. Nikt tak nie zrozumie expata jak drugi expata - tak twierdzila moja przyjaciolka Czeszka.

    I tak jak napisales, jak trafi sie jakis aspoletczny typ - bardzo szybko zostaje sam. Wiesci rozchodza sie szybko ;-)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jola - toż pisałem o swoich przemyśleniach, nie uznając tego za prawdy uniwersalne :-D
      Ja miałem lżej, bo z Łodzi wyjechałem dopiero po trzydziestce, mogłem więc pielęgnować swoje przyjaźnie długo a odległości do pokonania były akceptowalne, nawet jak się wszyscy na swoje powyprowadzali, bo zwyciężał lokalny, bałucki patriotyzm :-D
      Teraz więcej kontaktów mam z przyjaciółmi z branży i lokalizacyjnie dostępnych w Wawie i okolicach.
      A za Wami tęsknię po prostu i cieszę się, że chociaż w takiej formie mogę być z Wami w kontakcie :-D

      Usuń

Drogi Czytelniku - pisząc komentarz, zgadzasz się na przetwarzanie swoich danych osobowych