9/05/2016

Jak założyć i prowadzić z powodzeniem restaurację kuchni „fusion” – autorski pomysł Starego Wielbłąda

Czasy są takie, że należy szukać jakiegoś ciekawego i inspirującego zajęcia, które zapewni Wam sławę i pieniądze.
Podczas sesji „półliterackiej” wymyśliłem własnogłownie jak zaistnieć w świecie kulinarnych tuzów.
Otóż potrzebne będą:
  • odrobina samozaparcia (niezbędna do uzyskania pozwoleń wszelkiego gatunku i maści, a także innych spraw urzędowych o czym za chwilę), 
  • lokal w rejonie gęsto zaludnionym przez hipsterów, 
  • osoba wspierająca podczas zakupów oraz 
  • kilkumiesięczna podróż po świecie (ale da się to już zrobić dość tanio, wystarczy być cierpliwym i spędzić trochę czasu na którymś z głównych lotnisk europejskich).
Nad pozwoleniami ze wszystkich niezbędnych instytucji rozwodził się nie będę, bo to jest Golgota, którą i tak musicie zaliczyć chcąc otworzyć legalnie nawet przysłowiową budkę z hamburgerami.
Natomiast do otwarcia restauracji z kuchnią „fusion” potrzebujecie odpowiedniego imienia i nazwiska.
I tu polecam Google i hasło” najdziwniejsze imiona męskie/żeńskie" w zależności od płci naturalnej lub jak ma być zupełnie nowocześnie – takiej, jaką uznajecie, że macie.
Ja z listy wybrałem hiszpańskie imię „Covadonga” które ma tę zaletę, że nie musicie kombinować jaką płeć reprezentujecie, bo brzmi równie dobrze dla płci wszystkich.
Teraz skorzystamy z amerykańskiej Mordoksiążki, do wyboru mamy:
Agender, Androgyne, Androgynous, Bigender, Cis, Cisgender, Cis Female, Cis Male, Cis Man Cis Woman Cisgender Female, Cisgender Male… i tak kilkadziesiąt więcej na “ Two-Spirit” zakończywszy.
Ja proponuję “Dwa spirytusy” bo po pierwsze - brzmi nieźle, a że branżowo się przyda, to dlaczego nie ?
Nazwisko wybieramy w analogiczny sposób, ale pamiętajcie, że powinno mieć minimum ze dwa – trzy człony. To niech będzie Monasterio – Eckzentrik.
Czyli komplet już jest od dziś nazywasz się Covadonga Monasterio – Eckzentrik.
To teraz formalności ze zmianą danych osobowych, nowy paszport w łapkę i czas robić zagraniczną karierę.
Do przygotowania dań z tej kuchni dogłębna wiedza kulinarna potrzebna nie jest (czego dowiodę pod koniec tego artykułu) jednak niezbędna jest w CV jakaś renomowana restauracja z paszą tego typu.
Tylko my chcemy być jeszcze bardziej oryginalni, a przez to bardziej konkurencyjni na rynku więc udajemy się na w/w lotnisko i czekamy niecierpliwie na lot, gdzie pasażerów lub klientów biur podróży nie stało i ruszamy na podbój świata.
Najlepiej wylądować w jakimś kraju o egzotycznej nazwie. Tu jednak zalecana jest ostrożność, aby nie pojawić się w kraju, gdzie sami możemy trafić na rożen lub do kociołka, bo podobno i tacy miłośnicy kuchni „fusion” występują na naszej planecie. Wystrzegać się należy np. niektórych regionów Indii, bo z relacji mojego nieocenionego Dinesha wiem, że są tam miejsca gdzie taka, kończąca spektakularną karierę restauratora, przygoda może Was spotkać.
To może bezpieczniej do Tonga, a tam żeby było światowo do stolicy Nuku'alofa.
W Nuku'alofa staramy się o jakąkolwiek pracę w dowolnej restauracji, ważne, żeby dali świadectwo pracy na ładnym papierze (wzór i papier możemy mieć przygotowane w podręcznym bagażu).
Po kilku takich wyprawach na Wyspy Świętego Tomasza i Książęcą, Saint Kitts i Nevis oraz inne Wyspy Bergamuty wracamy syci wrażeń oraz chwały w strony rodzinne.
Teraz już jesteśmy gotowi do otwarcia lokalu. Środki mają być skromne i meble oraz całe wyposażenie nabywamy drogą poszukiwań na okolicznych bogatych śmietnikach, gdzie ludzie metodą „wystawki” pozbywają się z domów zbędnych, a całkiem jeszcze do rzeczy przedmiotów. Dla tych, którzy chcą wersji luksusowej zalecam wypad busem do Skandynawii albo do Niemiec.
Lokal przygotowany, wszelkie pieczątki zebrane, dyplomy z restauracji, w których pracowaliśmy oprawione w ramki i wiszące na poczesnym miejscu na ścianie.
Ale zaraz, pomyślicie pewnie – a gdzie podstawa czyli menu?
A to już całkiem proste. I tu pojawia się postać „asystenta zakupowego”.
Jest to bardzo poważna funkcja, która umożliwi Wam prowadzenie kuchni „fusion” całkowicie bezpiecznie i zgodnie z regułami sztuki.
Osoba taka ma pomagać Wam w omijaniu półek z artykułami nie nadającymi się do spożycia nawet w kuchni „fusion” takimi jak te, które znajdują się w działach „chemia gospodarcza” „kosmetyki” itd.
Zapytacie pewnie „a po cholerę, przecież sam widzę, co kupuję”?
Otóż nie – to byłby podstawowy błąd przy komponowaniu dań.
Do zrobienia zakupów, oprócz oczywiście środków płatniczych, potrzebujecie czarnej, nieprzezroczystej chusty którą zawiązujecie oczy.
Po wejściu do jakiegoś dużego i dobrze zaopatrzonego sklepu typu „Biedronka” czy „Lidl” zawiązujecie sobie tą chustą oczy i wykonujecie ok. 22 obrotów wokół własnej osi w kierunku lewym.
Po zakończeniu tej procedury ruszacie w kierunku półek sklepowych. I do koszyka wkładacie produkty, które wpadną Wam w ręce. Dzielicie koszyk na kilka części i wkładacie tam produkty  ze wszystkich działów spożywczych.
Później, drogą losowania wybieracie po 5- 6 z nich i przygotowujecie potrawę. Również drogą losowania ustalacie co będzie stanowiło podstawę potrawy, z czego będzie sos i dekoracja.
I jeżeli los wrzuci Wam do kociołka na przykład czosnek, filet z dorady, banana i comber z dzika to czosnek może być głównym daniem, a z mięsa zrobić można aksamitny sos udekorowany bananem :-)
Teraz reklama. To poważne zadanie i tylko dobrze przeprowadzona akcja typu „chłyt materkingowy” zagwarantuje Wam sukces.
Należy poszukać jakowyś blogerów kulinarnych, którzy z reguły są mniej niż marnie opłacani i zaprosić ich do swojego lokalu.
Na zapleczu ugościć ich normalnym żarciem w dużych ilościach, o ulubionych trunkach w ilościach hurtowych nie zapomniawszy :-D
I w ten oto sposób tanio, a wykwintnie przebijecie się do świadomości społecznej, bo bloger, który po raz pierwszy od tygodnia zjadł porządny obiad i to za darmochę, będzie Was chwalił pod niebiosa :-D
A teraz wisienka na torcie - najważniejszą zaletą delikatesów kuchni fusion (głównie dla Waszych portfeli) jest ich ilość w potrawie - przykładowo 3 oliwki, 5 wiórków kokosa i mikroskopijnej wielkości kawałek mięsa możecie sprzedać za nie mniej niż 100 - 150 pln
Jeśli posypiecie to jeszcze szczyptą cynamonu to cena powinna wynosić minimum 180 pln - bo to będzie deser.
Nazwy potraw, najlepiej zapożyczyć z języka islandzkiego albo malalajam. Powodów jest kilka. W obu tych językach występują, długie i oryginalne słowa, których nikt poza krajowcami nie jest w stanie prawidłowo wymówić. To bardzo istotne - nikt nie będzie w stanie krytykować Waszych potraw, używając ich nazwy (chyba że będziecie mieli pecha i trafi Wam się hisper rodem z Islandii lub Kerali). 

PS.
Podziwiajcie mój geniusz i filantropię, przecież dzielę się z Wami sekretami udanego biznesu :D

Deser o nazwie Glaðar dansandi álfar (radosny taniec elfów). Składniki: nasiona goji, daktyle, sok z grillowanych buraków, czarny miód egipski, mięta, lawenda, przyprawy.
Przystawka Lostæti vitlaus úlfalda (smakołyk szalonego Wielbłada). Składniki: galaretka z malin, olej kokosowy rafinowany, smalec gęsi, mus gruszkowy, chipsy z leśnych grzybów, przyprawy.


13 komentarzy:

  1. To chyba była sesja "wieloliteracka", ale tekst absolutnie świetny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. konti - to już nie to zdrowie, niestety :-) Cieszę się,że ofiara złożona z mojej wątroby nie poszła na marne :-D

      Usuń
  2. A ja jeszcze moge podeslac kolesia z znajomoscia malalajam, w mowie i pismie. Co prawda jest nursem, ale tez uwielbiam kuchnie wszelakie, DDUUUUZZZZOOO jedzenia :)

    A serio- te wynalazki mnie przerazaja. Niestety, mam milosnika w domu wlasnym podobnej wynalazczosci. Dzieki Bogu, nie otworzyl jeszcze restauracji. Ani kawiarni.

    A swoja droga z tymi hipsterami jest tak, jak mowisz - koszmarny wystroj, zywcem wymieszany, ze stodola mojego dziadka, strychem moich teksanskich znajomkow i dworkiem Konopnickiej (nic nie mam do niej ani jej dworku). Jedzenie tez wynalazki. Przynajmniek kawe maja doskonala!
    Osobiscie wyjscie do restauracji traktuje naboznie, obrusy, kieliszki do wody i wina czy koktajli (a potrafia podac w sloiku np) i wygodne siedzenia. Oczywiscie jedzonko tez pyszne, bez udziwnien. Ale to moje smaki i klimaciki:)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ameryka - też mam takiego speca - to Dinesh :-) W takim przybytku byłem raz i to było o dwa razy za dużo :-)
      Też jestem zwolennikiem jedzenia mało udziwnionego i podanego na w miarę dobranych talerzach i kieliszkach :-D I to mimo tego,że poza może kuchnią japońską, lubię smaki innych nacji.

      Usuń
    2. Z kuchnia japonska kojarzy mi sie sushi jedynie :)

      Usuń
    3. Ameryka - to przede wszystkim :-) Jest także miso - smakołyk ze sfermentowanej soi, najczęściej z dodatkiem ryżu lub jęczmienia, soli oraz drożdży oraz dashi z wiórków ryby bonito, zwanych katsuobushi oraz wodorostów kombu. To wymieszane razem daję pożywną zupkę miso-shiru :-)

      Usuń
  3. Jestem pod Wrażeniem. Nawet Wielbłąd umie ugotować. Potrawy są świetne. Ślicznie podane. :) Pozdrawiam

    PS: Ciekawe co na to Amaro ? :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Marta - Wielbłądy są stworzeniami o wielu rozmaitych talentach :-) Co do ps. jak tylko rzuciłem pomysł, realizacją może się zająć ktoś inny, sam się nie wyrobię ze wszystkim :-D I wtedy po tym, jak ktoś skorzysta z moich światłych porad zobaczymy reakcję tego znakomitego mistrza kuchni.

      Usuń
  4. Wow! Jestem pod absolutnym wrażeniem, samego pomysłu, jego opisu i zaprezentowanych nam dan na zdjęciach. Nie jestem jednak pewna czy dałabym się namówić na obiad w takiej kuchni...nawet za darmo :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Basiu - a są ludzie, którzy nie dość, że dają się przekonać do przybycia, to jeszcze płacą za takie wyszukane dania majątek :-D

      Usuń
  5. Taki Wielbłąd światowy a horyzonty kulinarne takie mało elastyczne ;).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mycha - no jak to "mało elastyczne" ??? Toż przecież cały ten pościk to pochwała innowacyjności w kuchni, będącej jednocześnie wyśmienita dietą odchudzającą. Zarówno dla ciała jak i portfela :-P

      Usuń
  6. Podstawą dobrze prosperującego biznesu jest biznes plan oraz opłacalność danego projektu inwestycyjnego, bez tego ani rusz. Następnie bardzo ogromna ilość papierkowego załatwiania spraw, która bywa baardzo męcząca, ale czego nie robi się, by żyło nam się lepiej ;)

    OdpowiedzUsuń

Drogi Czytelniku - pisząc komentarz, zgadzasz się na przetwarzanie swoich danych osobowych