Pytaliście zarówno na blogu, jak i w mailach kim jest Księżniczka Dulmini (zdrobniale mówimy do Niej - Dulsi).
Jednak bez wprowadzenia, czyli opisu okoliczności, w których się poznaliśmy opowieść będzie niepełna.
Bardzo popularnym sposobem zarobkowania na Sri Lance jest praca w charakterze „chłopców z plaży” (tym razem bez amerykanizmu, taki się zrobiłem patriotyczny po święcie 3- maja :)
Kim są owi „plażowi chłopcy” ???
Otóż – oferują wycieczki, wymianę waluty, podwózkę tuk-tukiem, olejki do opalania, rzeźbione słonie itd.
Część z nich to typowe „cwaniaczki”, wychodzące z założenia (w znacznej mierze słusznego), że turysta, to "klient jednorazowego użytku" i można go „walnąć w rogi”, jak nie przymierzając, przysłowiowy taksówkarz pod dworcem (nie obrażając uczciwych taksówkarzy).
Różne numery potrafią wymyśleć, ale nie o tym mowa - może opiszę to w kolejnym odcinku.
Część "chłopców z plaży" to ludzie prowadzący firmy turystyczne – z licencją przewodnika, płacący podatki, zatrudniający legalnie swoich krewnych i kuzynów.
Podczas pierwszego pobytu na Srl Lance, już pierwszego dnia trafiliśmy na „cwaniaczka”, który i owszem „przytulił parę groszy”, ale później niejednokrotnie pluł sobie w brodę, że mnie "wykonikował" :D
Jak już pisałem we wcześniejszym odcinku „Opowieści z Krainy Herbacianych Krzewów”, jedna loklana „gadzina” spotkała „gadzinę napływową” i w obronie terytorium ją ukąsiła.
Tylko, że ta ukąszona „gadzina” to Moje Ślubne (nie)Szczęście !!! :D
Nasze „super, hiper ultramaryna" ubezpieczenie medyczne, na niewiele się zdało.
Zacząłem poważnie rozważać powrót do kraju, bo moja „gadzina” to naprawdę twarda sztuka, ale w nocy popłakiwała i zaczęła też wspominać o tym, że może faktycznie powinna iść do lekarza !!!!.
Po takim dictum zacząłem nerwowo przeglądać Internet w poszukiwaniu powrotnego lotu. A wszystko to drugiego dnia naszego zaplanowanego na 3 tygodnie urlopu.
Z nienajszczęśliwszą miną poszedłem na plażę i tam spotkałem Deepala.
Facet zagadał poprawną angielszczyzną, co jest nie tak, że mam nastrój „pod zdechłym Azorem”.
To mu pokrótce streściłem „walkę gatunków" i plany powrotu.
Natychmiast wezwał swoich „pracowników” tj. kuzyna i brata żony (innymi słowy - pełny PSL - tylko za prywatne pieniądze :D )
Zabrali Olę do siebie do domu, zrobili Jej okład z …... aloesu z domowego ogródka, nakłuli szpilką, żeby ropa wyleciała i przemyli sokiem z przyniesionej skądś "galopem" limonki.
Potem ściągnęli jakiegoś gościa z tuk-tukiem i zawieźli nas do lekarza.
Lekarz ten, razem z pielęgniarką urzędowali w „gabinecie” wielkości budki telefonicznej (naprawdę niewiele przesadzam).
Pan Doktor Vidanagamage (imienia niestety nie pamiętam) osłuchał Olę przez …….. podkoszulkę, zmierzył ciśnienie, bacznie obejrzał ukąszenie i …... zaczął zadawać pytania …... po syngalesku :(
No to d…... Nic nie rozumiem, a Pan Doktor po angielsku ani w ząb.
Deepal zaczął tłumaczyć, dostaliśmy leki odsypane z buteleczki do torebki zrobionej z ..… gazety oraz receptę.
Zapłaciłem stawkę jak miejscowy, bo to lekarz rodzinny Deepala, a On już nas zdążył „adoptować”
Pojechaliśmy do miasteczka, tam kupiliśmy lekarstwa i maść.
Mojej „gadzinie” po kilku dniach zaczęło się naprawdę poprawiać, co odsunęło widmo awaryjnego powrotu.
Zostaliśmy zaproszeni do domu na … tu Was zaskoczę …. na herbatę :-DDD
I wtedy pojawiła się … Ona - nasza Księżniczka Dulmini :)
Lat około siedmiu, posiadaczka najpiękniejszych, ciekawskich, oczu jakie w całym swoim długim życiu widziałem.
Zaopiekowała się Olą, zrobiła herbatę i zaczęła się nam przyglądać.
Widziała, że Olę boli, to zaczęła zadawać pytania, żeby trochę odwrócić uwagę od bólu.
I tak się zaprzyjaźniliśmy
Reszta- później :D
Księzniczka Dulmini - wersja weselna
"Nasze" dzieciaki - pierwszy raz na własnych rowerach - Pijumi (po lewej) była lepszym rowerzystą, ale Księżniczka bardziej uparta. Do poziomu kuzynki (okupionego wieloma upadkami i pomniejszymi kontuzjami) doszła po 4 dniach ćwiczeń
Sport to zdrowie
Księżniczka Dulmini w trakcie wizyty u krawca
Mama Księżniczki -
Sabeetha Samanmali de Silva
Jednak bez wprowadzenia, czyli opisu okoliczności, w których się poznaliśmy opowieść będzie niepełna.
Bardzo popularnym sposobem zarobkowania na Sri Lance jest praca w charakterze „chłopców z plaży” (tym razem bez amerykanizmu, taki się zrobiłem patriotyczny po święcie 3- maja :)
Kim są owi „plażowi chłopcy” ???
Otóż – oferują wycieczki, wymianę waluty, podwózkę tuk-tukiem, olejki do opalania, rzeźbione słonie itd.
Część z nich to typowe „cwaniaczki”, wychodzące z założenia (w znacznej mierze słusznego), że turysta, to "klient jednorazowego użytku" i można go „walnąć w rogi”, jak nie przymierzając, przysłowiowy taksówkarz pod dworcem (nie obrażając uczciwych taksówkarzy).
Różne numery potrafią wymyśleć, ale nie o tym mowa - może opiszę to w kolejnym odcinku.
Część "chłopców z plaży" to ludzie prowadzący firmy turystyczne – z licencją przewodnika, płacący podatki, zatrudniający legalnie swoich krewnych i kuzynów.
Podczas pierwszego pobytu na Srl Lance, już pierwszego dnia trafiliśmy na „cwaniaczka”, który i owszem „przytulił parę groszy”, ale później niejednokrotnie pluł sobie w brodę, że mnie "wykonikował" :D
Jak już pisałem we wcześniejszym odcinku „Opowieści z Krainy Herbacianych Krzewów”, jedna loklana „gadzina” spotkała „gadzinę napływową” i w obronie terytorium ją ukąsiła.
Tylko, że ta ukąszona „gadzina” to Moje Ślubne (nie)Szczęście !!! :D
Nasze „super, hiper ultramaryna" ubezpieczenie medyczne, na niewiele się zdało.
Zacząłem poważnie rozważać powrót do kraju, bo moja „gadzina” to naprawdę twarda sztuka, ale w nocy popłakiwała i zaczęła też wspominać o tym, że może faktycznie powinna iść do lekarza !!!!.
Po takim dictum zacząłem nerwowo przeglądać Internet w poszukiwaniu powrotnego lotu. A wszystko to drugiego dnia naszego zaplanowanego na 3 tygodnie urlopu.
Z nienajszczęśliwszą miną poszedłem na plażę i tam spotkałem Deepala.
Facet zagadał poprawną angielszczyzną, co jest nie tak, że mam nastrój „pod zdechłym Azorem”.
To mu pokrótce streściłem „walkę gatunków" i plany powrotu.
Natychmiast wezwał swoich „pracowników” tj. kuzyna i brata żony (innymi słowy - pełny PSL - tylko za prywatne pieniądze :D )
Zabrali Olę do siebie do domu, zrobili Jej okład z …... aloesu z domowego ogródka, nakłuli szpilką, żeby ropa wyleciała i przemyli sokiem z przyniesionej skądś "galopem" limonki.
Potem ściągnęli jakiegoś gościa z tuk-tukiem i zawieźli nas do lekarza.
Lekarz ten, razem z pielęgniarką urzędowali w „gabinecie” wielkości budki telefonicznej (naprawdę niewiele przesadzam).
Pan Doktor Vidanagamage (imienia niestety nie pamiętam) osłuchał Olę przez …….. podkoszulkę, zmierzył ciśnienie, bacznie obejrzał ukąszenie i …... zaczął zadawać pytania …... po syngalesku :(
No to d…... Nic nie rozumiem, a Pan Doktor po angielsku ani w ząb.
Deepal zaczął tłumaczyć, dostaliśmy leki odsypane z buteleczki do torebki zrobionej z ..… gazety oraz receptę.
Zapłaciłem stawkę jak miejscowy, bo to lekarz rodzinny Deepala, a On już nas zdążył „adoptować”
Pojechaliśmy do miasteczka, tam kupiliśmy lekarstwa i maść.
Mojej „gadzinie” po kilku dniach zaczęło się naprawdę poprawiać, co odsunęło widmo awaryjnego powrotu.
Zostaliśmy zaproszeni do domu na … tu Was zaskoczę …. na herbatę :-DDD
I wtedy pojawiła się … Ona - nasza Księżniczka Dulmini :)
Lat około siedmiu, posiadaczka najpiękniejszych, ciekawskich, oczu jakie w całym swoim długim życiu widziałem.
Zaopiekowała się Olą, zrobiła herbatę i zaczęła się nam przyglądać.
Widziała, że Olę boli, to zaczęła zadawać pytania, żeby trochę odwrócić uwagę od bólu.
I tak się zaprzyjaźniliśmy
Reszta- później :D
Księzniczka Dulmini - wersja weselna
"Nasze" dzieciaki - pierwszy raz na własnych rowerach - Pijumi (po lewej) była lepszym rowerzystą, ale Księżniczka bardziej uparta. Do poziomu kuzynki (okupionego wieloma upadkami i pomniejszymi kontuzjami) doszła po 4 dniach ćwiczeń
Sport to zdrowie
Księżniczka Dulmini w trakcie wizyty u krawca
Mama Księżniczki -
Sabeetha Samanmali de Silva
pomiajac kwestie "gadziny" to piekna historia ;)
OdpowiedzUsuńgdzies wyczytalam - na szczescie juz po powrocie ze SL, ze najwiecej osob ginie przez ukaszenie weza :s
bleh! wszystko zniose, robale, karaluchy, szczury, komary...ale nie gady!
brrr, az mi niedobrze na sama mysl :s
Tylko nie dopisali - gdzie ci ludzie giną.
UsuńSą to głównie osoby pracujące na plantacjach herbacty. Co do "gadziny" to tylko określenie - bo sami nie wiemy co Moją Gadznę ukąsiło - to była "licencia poetica" :-DDDD.
Raz miałem okazję zobaczyć kobrę królewską w naturalnym srodowisku, ale to będzie w następnej części :D
Dzieki za rozwiniecie historii :)) A ksiezniczka to krewna Deepala? A w ogole to dawaj ciag dalszy, natychmiast! ;)
OdpowiedzUsuńRzekłbym - nawet dość bliska krewna - to Jego córka :D.
UsuńZ tym natychmiast, to bedzie ciężko, bo trzeba znowu trochę archiwum zdjęć poprzeglądać.
Zapotrzebowanie proszę złożyć do Mojej Osobistej Gadziny :)
Ale historia...co żonę ugryzło? Księżniczka śliczna :) Czy te rowerki to Wasze podarunki?? :)
OdpowiedzUsuńNa wyspie u mnie gryza muszki piaskowe - sand flies - matko kochana jak to upierd....to boli i swędzi jak stado komarów, a te też nie lepsze. Ratunkiem jest Off i inne tego typu specyfiki, bo elektryczny Raid nie działa na to towarzystwo :/
Sand flies mogą przenosić gorączkę afrykańską i co roku jest parę przypadków zachorowań, ale na szczęście jest to całkowicie uleczalne, chociaż bywają zgony.
Inne co może ugryźć to węże i tarantule :) Jak na razie z wężami się nie spotkałam, ale z tarantulą raz i uciekałam aż się kurzyło :D Nie jestem jakaś obrzydliwa, ale niestety moją życiową fobią jest arachnofobia - strach przed pająkami.
Tego co Olę ugryzło precyzyjnie nie wiadomo - ale napewno "konkurencja" :D
UsuńRowerki to podarunek gwaizdkowy. Nas cena nie zabiła, a dla nich to 2 tyg. pracy za sztukę. a sztuk chętnych dwie :) Poza tym kupiliśmy jeszcze jeden dla Kalu na urodziny :)
Na lankańskie robale dziłają tylko dwa, najlepiej połączne "środki" - "Citronella" skombinowana z ...gekonem w pokoju :) Na wszystko inne łącznie z "Muchozolem" czy innym "psikaczem" na owady są cholery odporne
Najważniejsze z podróży są historie nie o miejscach a o ludziach.
OdpowiedzUsuńTeż tak uważam. Pojechać i zrobic fotki w miejscach dla turystów to każdy "głupi" potrafi. Ale już żeby Cię na wesele zaprosili - to inna bajka :)
UsuńPiękna ta mama Księżniczki!
OdpowiedzUsuńNo, ogólnie tamtejsze dziewczyny wyglądają atrakcyjnie, ale faktycznie Sabi jest klasą sama w sobie, szczególnie że jest matką dwójki dzieci :)
UsuńPrzy takiej wilgotności, jaka tam panuje, nie ma potrzeby używania kremów nawilżającyh
OdpowiedzUsuńDobrze dziewczyny mają - sporo kasy zaoszczędzą na kosmetykach :)
Pełna zgoda - mają taką skórę, że kobitki z Europy w kompleksy wpadają, a kosmetyków nawilzających prawie nie kupują :)
UsuńKsiężniczka Dulmini jest śliczna, a historia wciągająca, więc proszę o jeszcze :)
OdpowiedzUsuńZapotrzebowanie na fotki proszę zgłosić do Mojej Szacownej Małżonki, to ja jakieś historyjki sobie przypomnę :)
UsuńCzesc! Wpadlam do was przez przypadek i bardzo mi sie tu podoba. Fajne historie, super zdjecia, ciekawy blog.
OdpowiedzUsuńZ zaciekawieniem bede sledzic kolejne wpisy
pozdrawiam z polnocy
Poza kilkoma znajomymi mnóstwo ludzi "wpadała tu przypadkiem", ale z tego co wiem, spora część z nich została, co mile połechtało moją próżność :)
UsuńMam nadzieję, że i Ty zechcesz się zadomowić.
PS. Jaka u Ciebie temperatura - u mnie dość chłodno dzisiaj, bo ok. 32 stopni w ciągu dnia ?
śliczna ta księżniczka! Bardzo interesujący blog. Pozdrawiam z Dubaju! :) Asia
OdpowiedzUsuńPrawda, że śliczna :)
UsuńCieszę się, że blog się podoba i mam nadzieję, że będziesz zaglądać jak najczęściej :)