1/19/2015

Fish market - misja numer 658

Od dłuższego czasu obiecywałem sobie, że wreszcie uda się nam dotrzeć na targ rybny w Qatif.
Sporo naszych znajomych Saudyjczyków reklamowało ten targ jako może mniejszy od targu w  Dammam, ale za to znacznie lepiej zaopatrzony.
Dodatkowym atutem miało być przygotowanie ryb na miejscu.
Jest to dużo, bo Szacowna Małżonka Ma Aleksandra nie ma specjalnego doświadczenia w przyrządzaniu ryb, gdyż ja na wszelkie wodne stwory mam alergią, a sama dla siebie to woli kupic...... paluszki rybne :-)
Próbowaliśmy wiele razy tam dotrzeć, ale zawsze coś stawało na przeszkodzie.
A to byliśmy za późno, a to było jakieś święto i nigdy się nam nie udało.
W końcu podjęliśmy wyzwanie po raz kolejny z nadzieją na finalny sukces.
Pojechaliśmy w doborowym składzie: SMMA, Leszek oraz Luis& - -mój portugalski kolega z firmy.
Zebraliśmy się nawet zgrabnie, tylko jakieś 20 minut czekaliśmy na  Luisa.
Ale taki urok Połudnowców - oni się szybko adaptują do tutejszych warunków :-D Dojechaliśmy jakoś rankiem - -świtkiem o 10 AM.
Idziemy do Oli ulubionej piekarnio-cukierni, żeby się dowiedzieć gdzie ten fish market jest.
No -  zaraz za rogiem.
Patrzę - nie ma.
Ale znalazł się jakiś uprzejmy młody Saudi, który mówi, ze to daleko -  5 minut jazdy samochodem.
Oczywiście, zadeklarował pomoc.
To wsiadamy w nasze szalejące maszyny i jedziemy.
Wjechaliśmy na pobliskie rondo, jakieś mniej więcej 100 m. od naszego parkingu, przejechaliśmy kolejne 100 metrów, a nasz przewodnik pokazuje żebyśmy skręcali w lewo.
To skręciliśmy.
Owa niesamowita wyprawa zakończyła się po kolejnych 100 m. :-D Faktycznie, jest jakiś ryneczek, z rozmiarów  - taki mniej więcej osiedlowy.
Trochę mnie to rozczarowało, bo miałem wizje jakiegoś nieprzebranego morza stoisk, przekrzykujących się sprzedawców - słowem jakiegoś souqu na miarę Marrakeszu.
Chodzimy, chodzimy i nic.
Zapach ryb faktycznie czuć, ale samych ryb ani stoisk nie ma.
Zapytałem, gdzież to ten sławetny fish market się znajduje jakiegoś lekko zaspanego sprzedawcy owoców. Ano tutaj, za murkiem - odpowiedział.
Dochodzimy - faktycznie jest.
Ale z wizji Marrakeszu nici :-(
Kilkanaście straganów i tyle.
To na Rynku Bałuckim jest ze dwa razy tyle sprzedawców ryb :-( (troche przesadzam, ale to dla podniesienia dramatyzmu opowiadania i opisu mojego zawodu) Oczywiście - sprzedawcy ani w ząb po angielsku.
Na szczęście pojawił się jakiś saudyjski dżentelmen, który doskonalą brytyjska angielszczyzną zagaił, czego poszukujemy.
Powiedziałem, ze jakiejś smakowitej tutejszej ryby i to jeszcze żeby mam ją ktoś przyrządził.
Pan błyskawicznie zlustrował wszystkie stragany i zaprowadził nas do jednego ze sprzedawców.
Powiedział, ze goście z Europy (nawet wiedział, ze stolicą Polski jest Warszawa, bo mnóstwo młodych ludzi z Qatif studiuje w  Polsce medycynę) poszukują jakiejś smakowitej ryby i On prosi , żeby jakiś przysmak nam wybrać.
Luis, jako Portugalczyk z krwi i kości na rybach się zna i wiedział o co  zapytać.
Pokazano nam kilka ryb w tym ryby głębinowe, co wzbudziło uznanie Luisa (podobno ma to jakieś znaczenie, ale ja się na tym nie znam) i przystąpiliśmy do wyboru obiadu.
Pan pokazał kilka ryb, ale polecił jedną sztukę, wyjątkowo okazałą, która potem na zapleczu została wyfiletowana.
OK - to ryba już jest, tylko co dalej?
Żadnych smażalni jak okiem sięgnąć nie widać.
Cale szczęście, ze nasz saudyjski przewodnik cierpliwie czekał i.....  zaprowadzil na do......  maleńkiego baru.
Okazuje się, ze w trzech okolicznych barach przygotowują ryby na życzenie klienta.
Zapytał nas, jak ma być przyrządzona, więc poprosiłem o takie wykonaie, jakie jest specjalnością tego miejsca.
Niezmiernie dumny Pan Kucharz coś zaczął opowiadać, szeroko gestykulując, złapał rybę i pomknął w głąb swego królestwa.
Patrzymy, a tam stoi.....  grill węglowy.
Oli się mina wydłużyła, bo nie przepada za grillowanymi rybami.
No cóż, czyli wszystko wygląda na wtopę.
Pan Kucharz przyjął opłatę (skromną dość, trzeba przyznać) i wyznaczył nam termin powrotu po gotowe danie za ...  2 godziny :-D Wróciliśmy trochę wcześniej, bo o wyznaczonej porze zaczynała się modlitwa.
I dobrze zrobiliśmy, jak się okazuje.
Pan Kucharz pochwycił nasza obsypana wszelkimi przyprawami rybkę i na ruszt ją wrzucił.
Po 15 min. 2,5 kilowa rybka została zapakowana w folię, ugarnirowana papryką i cebulą i była gotowa do transportu.
Przywieźliśmy ja jeszcze ciepłą.
Efekt był powalający.
SMMA, która jak wcześniej już opisywałem nie lubi ryb z grilla zajadała tak, aż Jej się uszka trzęsły.
Mariusz, który nie dal rady pojechać z nami zjadł rybę wieczorem, podgrzaną w mikrofali.
I nawet ten bandycki eksperyment nie pogorszył smaku rybki.
Po następną mam pojechać za tydzień :-D


5 komentarzy:

  1. Ja żyję teraz w miejscu, w którym ryby, i wszelkiego rodzaju pochodne są rarytasem serwowanym na wszelkiego rodzaju uroczystościach od chrzcin po śluby itd.I przyznam szczerze ,że mimo ,że czasem sama naprawdę mam ochotę na coś rybnego to muszę ze smutkiem stwierdzić,że Włosi gó...o za przeproszeniem wiedzą o przyrządzaniu ryb. Mnie najbardziej brakuje tych z Polski ,za taką wędzoną makrelę czy pastę rybną, albo szprotki oddałabym królestwo!

    OdpowiedzUsuń
  2. Jeśli chodzi o ryby uwielbiam wędzona makrele

    OdpowiedzUsuń
  3. zazdroszcze Wam tych widokow rybnych i oczywiscie mozliwosci smakowania, w naszych jeziorach mazurskich ryb jak na lekarstwo
    lola

    OdpowiedzUsuń
  4. No coz, rybe, podobnie jak seafood, mozna bardzo spieprzyc do poziomu niejadalności - vide osmiorniczki/kalmary/krewetki i przegrzebki poddane zbyt dlugiej obrobce termicznej i zamienione w gumę... albo zwykla ryba, zamrozona a potem zle rozmrozona i zrobiona na mdłą glamzę (taka to bardzo artystycznie spieprza się wlasnie na grillu...)

    To moze stad sie twoj wstręt do ryb i seafood bierze....

    OdpowiedzUsuń
  5. Krabów, małż, krewetek itp. tam nie jadają? Ponoć u nich z wodnych stworzeń tylko ryby dozwolone?

    OdpowiedzUsuń

Drogi Czytelniku - pisząc komentarz, zgadzasz się na przetwarzanie swoich danych osobowych