Na tym łez padole nie ma nic za darmo. Podobno nawet na starych, dobrych, znanych mi Bałutach za darmo to już nawet po ryju trudno dostać.
A że chętnie zajrzałbym do kolejnych, jeszcze nie wydanych książek Władysława to nieśmiało Go o to zapytałem.
No i usłyszałem w odpowiedzi - „a recenzja BOR-owika gdzie ?”
Więc dzielę się z Wami moimi wrażeniami z tej książki nie tylko dlatego, że chcę się do Władkowej kuchni pisarskiej dostać, ale przede wszystkim dlatego, że sprawiło mi ogromną frajdę, iż onże chce poznać moją opinię na temat swojej twórczości i to jeszcze wyrażoną publicznie.
Książka nie jest tak lekka, łatwa i przyjemna jak „Misjonarze z Dywanowa”
To lekko fabularyzowany dziennik półrocznej pracy funkcjonariusza Biura Ochrony Rządu w Ambasadzie RP w Kabulu.
Głównym bohaterem jest „Młody” – świeżo po kursie w Raduczu, gdzie szkoli się funkcjonariuszy tej elitarnej służby.
Jest doskonałym strzelcem, sprawnym fizycznie, ale bez praktyki w ochronie najważniejszych osób w państwie, bo i, przepraszam – skąd ma ją mieć?
Jednak z racji braków kadrowych oraz biernego oporu bardziej doświadczonych „Borowików” wobec wyjazdu na mało prestiżową, ale za to niebezpieczną placówkę jaką jest ambasada w stolicy Afganistanu wyjeżdża razem z dwoma doświadczonymi, lecz podpadniętymi kolegami chronić budynek Ambasady. Do nich ma dołączyć dwóch funkcjonariuszy będących już w placówce w Kabulu.
Ważną informacją, jest to, co podkreśliłem – zostają wysłani jako ochrona budynku Ambasady i niczego więcej, bo pięcioosobowy zespół jest i tak z praktycznego punktu widzenia zbyt szczupły do wykonywania tylko tego zadania - zwłaszcza, że ochrona takiego obiektu musi być całodobowa.
Jednakże przed wyjazdem usłyszeli rozkaz przełożonego, że jego osobiście nie obchodzi jak to zrobią, ale ambasador musi być z nich zadowolony, więc on także musi mieć właściwą ochronę.
Historia dzieję się pomiędzy lipcem 2007 a styczniem 2008.
W tym czasie ma miejsce bardzo wiele wydarzeń, zarówno w Polsce jak i w Afganistanie, mających niebagatelny wpływ na rozwój sytuacji.
Jest to czas weryfikacji, co w praktyce oznacza likwidację polskiego wywiadu i kontrwywiadu wojskowego (sławetna „dekomunizacja” WSI), tragedia w Nangar Khel oraz zwycięstwo Donalda Tuska i PO w wyborach parlamentarnych.
Dlatego władzę w SKW czyli w Służbie Kontrwywiadu Wojskowego sprawuje „Harcerz” czyli Pan Kapitan, po trzytygodniowym kursie oficerskim. Jak to możliwe i skąd taka ksywa ?
Ano możliwe, bo każda rewolucja potrzebuje ofiar i w związku z tym ze służby wylatują doświadczeni oficerowie operacyjni, ponieważ są "skażeni” służbą bądź szkoleniami w strukturach które swą historią sięgają czasów PRL i niesłusznego sojuszu z ZSRR.
Dla Wielkiego Dekomunizatora nie ma znaczenia, że np. taka Wielka Brytania nie ujawniła danych wywiadowczych od czasów… Wojny Stuletniej (tak samo zresztą jak i Francja za ten sam okres) a Amerykanie przejęli Organizację Gehlena tylko po to, ażeby uzyskać przewagę wywiadowczą nad Blokiem Wschodnim.
Ksywę szef placówki w Kabulu zawdzięcza przynależności do..... Dowiecie się podczas lektury, ale na pewno nie ma właściwych kwalifikacji, aby zapewnić osłonę kontrwywiadowczą Polskiego Kontyngentu Wojskowego oraz dostarczać informacji wywiadowczych z Afganistanu i Pakistanu.
Zlikwidowane zostały firmy, będące przykrywkami dla działań wojskowego wywiadu.
Polska Armia w Afganistanie została ślepa i głucha.
Żeby było jeszcze ciekawiej, „Borowiki” śpią w..… piwnicy, w pomieszczeniu oddzielonym cienką ścianą od antycznego generatora, który zapewniać ma prąd na wypadek awarii sieci miejskiej.
Pewnie sami się domyślacie jak wysokiej jakości są linie energetyczne w Kabulu i jak często trzeba korzystać z własnego zasilania.
Dodatkowo – siedziba Ambasady znajduje się wśród lokalnych budynków, nie otaczają jej inne ambasady czy jednostki wojsk sojuszniczych, które mogłyby ich wspierać.
Pan Ambasador otrzymał mieszkania na najwyższym piętrze, doskonale widocznym z ulicy.
Koszt RPG w Afganistanie to około 50 $, a RPG jest w stanie obsłużyć większość dzieci w tym kraju.
Żeby było jeszcze bardziej egzotycznie i ciekawie, okazuje się, że „Borowiki” mają płacone przez MSW diety, więc nie należy się im żadne wsparcie logistyczne w zakupie jedzenia, a nawet zwykłej… woda do picia.
Ale, ale..... przecież mają chronić Ambasadę i nie powinni jej za często opuszczać. Nie ma wystarczająco licznej grupy, żeby chronić ludzi.
Co absolutnie nie przeszkadza nikomu z dyplomatów życzyć sobie ochrony w drodze na zakupy, wypraw do bazy w Bagram czy na..... siłownię.
„Borowiki” nie mają dostępu do lekarza, lekarstw, ciepłych a właściwie to żadnych posiłków, jeśli sami sobie tego nie zorganizują. Tylko prywatne układy oraz uprzejmość żołnierzy polskich i amerykańskich sprawiają, że są w stanie jakkolwiek funkcjonować.
Przeczytajcie, a zrozumiecie, co zdarzyło się Nangar Khel, czy naprawdę tam nie było terrorystów, czy testy amunicji na poligonie w Polsce miały sens, kiedy „nieco” inaczej pociski moździerzowe zachowują się na wysokości 2000 m.n.p.m
I dlaczego po pierwszym wyjeździe na placówkę straciliśmy na rzecz Black Waters doskonale zapowiadającego się operatora służb, wyszkolonego za ciężkie pieniądze.
Nie będzie to budująca lektura, szczególnie w momencie potencjalnej szansy powrotu IV RP.
Jednak ta książka ma jeden zasadniczy walor, otóż wielu z nas oglądając transmisje telewizyjne wyrobiło sobie zupełnie fałszywy obraz pracy „Borowików”. Obecność polityków sugeruje garnitury, francuskie wykwintne jedzenie, akcje w stylu Bonda 007, a tu mamy po raz pierwszy pokazaną ich pracę bez telewizyjnej otoczki. Uczestniczymy w wielogodzinnej służbie bez możliwości skorzystania z ubikacji, widzimy upierdliwych polityków, którzy utracili kontakt ze swoimi wyborcami i ponurą rzeczywistość pracy z "matołkami"***
Czytając „Afganistan – relacja BOR-owika” trudno się dziwić, że wielu dyplomatów zasłużyło na takie miano, bo jak inaczej nazwać kogoś, kto mimo wyraźnych instrukcji swoim zachowaniem niemalże doprowadza do rozruchów na bazarze. Aż wierzyć się nie chcę, że tacy ludzie reprezentują powagę Rzeczypospolitej za jej granicami.
Zapomniałem o najważniejszym, otóż szanowny Autor jest… tu można wpisać mocne słowo które się automatycznie nasuwa. Otóż, na samym początku spotykamy w epilogu szer. Rovera wraz z Gecco i później cały czas oczekujemy, kiedy się znowu pojawią… No, właśnie…
Książkę w wersji papierowej i elektronicznej możecie kupić tutaj
*** w rozmowach między sobą tak określają dyplomatów bohaterowie tej powieści.
A że chętnie zajrzałbym do kolejnych, jeszcze nie wydanych książek Władysława to nieśmiało Go o to zapytałem.
No i usłyszałem w odpowiedzi - „a recenzja BOR-owika gdzie ?”
Więc dzielę się z Wami moimi wrażeniami z tej książki nie tylko dlatego, że chcę się do Władkowej kuchni pisarskiej dostać, ale przede wszystkim dlatego, że sprawiło mi ogromną frajdę, iż onże chce poznać moją opinię na temat swojej twórczości i to jeszcze wyrażoną publicznie.
Książka nie jest tak lekka, łatwa i przyjemna jak „Misjonarze z Dywanowa”
To lekko fabularyzowany dziennik półrocznej pracy funkcjonariusza Biura Ochrony Rządu w Ambasadzie RP w Kabulu.
Głównym bohaterem jest „Młody” – świeżo po kursie w Raduczu, gdzie szkoli się funkcjonariuszy tej elitarnej służby.
Jest doskonałym strzelcem, sprawnym fizycznie, ale bez praktyki w ochronie najważniejszych osób w państwie, bo i, przepraszam – skąd ma ją mieć?
Jednak z racji braków kadrowych oraz biernego oporu bardziej doświadczonych „Borowików” wobec wyjazdu na mało prestiżową, ale za to niebezpieczną placówkę jaką jest ambasada w stolicy Afganistanu wyjeżdża razem z dwoma doświadczonymi, lecz podpadniętymi kolegami chronić budynek Ambasady. Do nich ma dołączyć dwóch funkcjonariuszy będących już w placówce w Kabulu.
Ważną informacją, jest to, co podkreśliłem – zostają wysłani jako ochrona budynku Ambasady i niczego więcej, bo pięcioosobowy zespół jest i tak z praktycznego punktu widzenia zbyt szczupły do wykonywania tylko tego zadania - zwłaszcza, że ochrona takiego obiektu musi być całodobowa.
Jednakże przed wyjazdem usłyszeli rozkaz przełożonego, że jego osobiście nie obchodzi jak to zrobią, ale ambasador musi być z nich zadowolony, więc on także musi mieć właściwą ochronę.
Historia dzieję się pomiędzy lipcem 2007 a styczniem 2008.
W tym czasie ma miejsce bardzo wiele wydarzeń, zarówno w Polsce jak i w Afganistanie, mających niebagatelny wpływ na rozwój sytuacji.
Jest to czas weryfikacji, co w praktyce oznacza likwidację polskiego wywiadu i kontrwywiadu wojskowego (sławetna „dekomunizacja” WSI), tragedia w Nangar Khel oraz zwycięstwo Donalda Tuska i PO w wyborach parlamentarnych.
Dlatego władzę w SKW czyli w Służbie Kontrwywiadu Wojskowego sprawuje „Harcerz” czyli Pan Kapitan, po trzytygodniowym kursie oficerskim. Jak to możliwe i skąd taka ksywa ?
Ano możliwe, bo każda rewolucja potrzebuje ofiar i w związku z tym ze służby wylatują doświadczeni oficerowie operacyjni, ponieważ są "skażeni” służbą bądź szkoleniami w strukturach które swą historią sięgają czasów PRL i niesłusznego sojuszu z ZSRR.
Dla Wielkiego Dekomunizatora nie ma znaczenia, że np. taka Wielka Brytania nie ujawniła danych wywiadowczych od czasów… Wojny Stuletniej (tak samo zresztą jak i Francja za ten sam okres) a Amerykanie przejęli Organizację Gehlena tylko po to, ażeby uzyskać przewagę wywiadowczą nad Blokiem Wschodnim.
Ksywę szef placówki w Kabulu zawdzięcza przynależności do..... Dowiecie się podczas lektury, ale na pewno nie ma właściwych kwalifikacji, aby zapewnić osłonę kontrwywiadowczą Polskiego Kontyngentu Wojskowego oraz dostarczać informacji wywiadowczych z Afganistanu i Pakistanu.
Zlikwidowane zostały firmy, będące przykrywkami dla działań wojskowego wywiadu.
Polska Armia w Afganistanie została ślepa i głucha.
Żeby było jeszcze ciekawiej, „Borowiki” śpią w..… piwnicy, w pomieszczeniu oddzielonym cienką ścianą od antycznego generatora, który zapewniać ma prąd na wypadek awarii sieci miejskiej.
Pewnie sami się domyślacie jak wysokiej jakości są linie energetyczne w Kabulu i jak często trzeba korzystać z własnego zasilania.
Dodatkowo – siedziba Ambasady znajduje się wśród lokalnych budynków, nie otaczają jej inne ambasady czy jednostki wojsk sojuszniczych, które mogłyby ich wspierać.
Pan Ambasador otrzymał mieszkania na najwyższym piętrze, doskonale widocznym z ulicy.
Koszt RPG w Afganistanie to około 50 $, a RPG jest w stanie obsłużyć większość dzieci w tym kraju.
Żeby było jeszcze bardziej egzotycznie i ciekawie, okazuje się, że „Borowiki” mają płacone przez MSW diety, więc nie należy się im żadne wsparcie logistyczne w zakupie jedzenia, a nawet zwykłej… woda do picia.
Ale, ale..... przecież mają chronić Ambasadę i nie powinni jej za często opuszczać. Nie ma wystarczająco licznej grupy, żeby chronić ludzi.
Co absolutnie nie przeszkadza nikomu z dyplomatów życzyć sobie ochrony w drodze na zakupy, wypraw do bazy w Bagram czy na..... siłownię.
„Borowiki” nie mają dostępu do lekarza, lekarstw, ciepłych a właściwie to żadnych posiłków, jeśli sami sobie tego nie zorganizują. Tylko prywatne układy oraz uprzejmość żołnierzy polskich i amerykańskich sprawiają, że są w stanie jakkolwiek funkcjonować.
Przeczytajcie, a zrozumiecie, co zdarzyło się Nangar Khel, czy naprawdę tam nie było terrorystów, czy testy amunicji na poligonie w Polsce miały sens, kiedy „nieco” inaczej pociski moździerzowe zachowują się na wysokości 2000 m.n.p.m
I dlaczego po pierwszym wyjeździe na placówkę straciliśmy na rzecz Black Waters doskonale zapowiadającego się operatora służb, wyszkolonego za ciężkie pieniądze.
Nie będzie to budująca lektura, szczególnie w momencie potencjalnej szansy powrotu IV RP.
Jednak ta książka ma jeden zasadniczy walor, otóż wielu z nas oglądając transmisje telewizyjne wyrobiło sobie zupełnie fałszywy obraz pracy „Borowików”. Obecność polityków sugeruje garnitury, francuskie wykwintne jedzenie, akcje w stylu Bonda 007, a tu mamy po raz pierwszy pokazaną ich pracę bez telewizyjnej otoczki. Uczestniczymy w wielogodzinnej służbie bez możliwości skorzystania z ubikacji, widzimy upierdliwych polityków, którzy utracili kontakt ze swoimi wyborcami i ponurą rzeczywistość pracy z "matołkami"***
Czytając „Afganistan – relacja BOR-owika” trudno się dziwić, że wielu dyplomatów zasłużyło na takie miano, bo jak inaczej nazwać kogoś, kto mimo wyraźnych instrukcji swoim zachowaniem niemalże doprowadza do rozruchów na bazarze. Aż wierzyć się nie chcę, że tacy ludzie reprezentują powagę Rzeczypospolitej za jej granicami.
Zapomniałem o najważniejszym, otóż szanowny Autor jest… tu można wpisać mocne słowo które się automatycznie nasuwa. Otóż, na samym początku spotykamy w epilogu szer. Rovera wraz z Gecco i później cały czas oczekujemy, kiedy się znowu pojawią… No, właśnie…
Książkę w wersji papierowej i elektronicznej możecie kupić tutaj
*** w rozmowach między sobą tak określają dyplomatów bohaterowie tej powieści.
msza i ołtarz polowy na HMMWV - zdjęcie z archiwum Autora |
Panjshir Valley - zdjęcie z archiwum Autora |
zdjęcie z archiwum Autora |
Nie ustosunkuje sie jeszcze do tej ksiazki, bo mam ja na "warsztacie", a musze wrocic do normalnosci, nie moge sie dac Zwariowac tak, jak z Misjonarzami - co jest po prostu genialne.
OdpowiedzUsuńNasuwaja mi sie 2 kwestie:
1. Dlaczego Autor ma ciagle klody pod nogami z rozreklamowaniem swoich ksiazek?
Z "Misjonarzy..." Amerykanie juz zrobiliby hit kinowy, serial, ge komputerowa, komiks i pewnie ze 100 innych rzeczy jeszcze...
2. CZy My - jako narod- nie otrzasniemy sie w koncu z owego poslannictwa i mesjanizmu i nie zaczniemy dbac o siebie, naszych Rodakow i obraz nasz w swiecie?
Niestety, nie liczy sie u nas, czyli w Polsce, kompetencja, kreatywnosc, wiedza, umiejetnosci ect, a poprawnosc polityczna. No i trzeba byc ZiP-em.
Cos mi sie zdaje, ze dotyczy to wszelakich dziedzin zycia. Smutne.
Zobacze, czego nauczy mnie "... Relacja BORowika"
Ania - przecież ostrzegałem przed szer. Leńczykiem i spółką, a także podałem instrukcję obsługi :-)
UsuńAd1- też o tym napisałem - chluby to te zdarzenia faraonom z MON-u nie przynoszą, więc starają się książce łeb urwać.
Ad2 - Niestety, nasze cechy takie jak kreatywność, odwaga mieszają się z genem pisarzy "Do Szanownego Pana Gestapo" oraz tych co ciepią za miliony (bo za drobne im się nie opłaca )
Książkę też bym chętnie przeczytała, ale przede wszystkim poznała autora :)
OdpowiedzUsuń