3/16/2018

Wyjazd do Al.-Hasa czyli napinka

Kilka dni temu wieczorem, kiedy już zmierzałem powoli w kierunku wanny odezwał się służbowy telefon. Dzwonił mój serdeczny kolega, zajmujący stanowisko CFO w firmie, której jestem konsultantem.
WTF???
On nie dzwoni wieczorem, bo dość precyzyjnie określiłem pewne zasady – po pracy jestem "po pracy" i tylko w przypadkach alarmowych można do mnie dzwonić. Jako rasowy pracoholik był szalenie zdziwiony taką moją postawą i zapytał mnie kiedyś „a co Ty robisz po pracy???”. Jakby to nie był naprawdę życzliwy mi i serdeczny facet, to bym Mu powiedział, że to jest kużwa nie jego biznes. Ale byłem uprzejmy i odpowiedziałem, że mam sporo innych zajęć, jak pisanie bloga, recenzowanie książek, czytanie owych książek oraz rozmowy z Olą czy innymi osobami. Był zaszokowany, jak powiedziałem, że pracuję w godzinach określonych kontraktem.
Tutaj,  podobnie jak w wielu innych krajach – jak tylko dasz szansę na to, żeby pracować na okrągły zegar, to pierwszego dnia będzie to uprzejmość, ale drugiego dnia już obowiązek.
Z ciekawością podniosłem słuchawkę i czekałem na „breaking news”. I faktycznie się pojawił: otóż już, zaraz, natychmiast mam jechać na projekt w Al-Hasa i wdrażać swoje porządki. OK., mam się spotkać z GM, wysłuchać instrukcji i gnać. Zacząłem się pakować, lekko klnąc pod nosem, ale cóż – zgodziłem się za psa to muszę szczekać :-)
Rano czekam na Bosa. I czekam, i czekam…. Pojawił się ok. 17:00. To czekam, aż uda się pogadać w spokoju.
„Przyjdź o 18:00”
Jestem o 18:00 – Bossa brak. Ale już ok. 19:00 – jest. Spotkanie trwało …20 min. Poprosiłem o mobilny Internet, bo nie znam Hasa. OK., dostaniesz. I jeszcze jakiś sensowny hotel – też nie ma problemu.
Dzień kolejny – chłopaki mają załatwić Net i hotel. Do 18:00 nic się nie dzieje. Vqrviony na maxa zaczynam się miotać. Do 19:00 udaje się załatwić kartę do Netu. Ale Kuźwa –samą kartę. Mam tu dwa smartfony, ale w jednym mam polską kartę a drugim – służbową. Potrzebuję dodatkowego urządzenie, które zresztą miałem wcześniej przed wyjazdem. Ale się zdematerializowało. To czekamy na decyzję co dalej. Decyzja- kupić Pawłowi urządzenie do Netu. I już ok. 20:00 mam i mogę jechać.
Ale zaraz – do jakiego hotelu?? Nie ma decyzji. Pierdzielę – jadę zobaczę na miejscu. Dojechałem – czeka na mnie przesympatyczny młody Saudi, który się bardzo stara pomóc. Jedziemy szukać hotelu. Jest po 22: 00. Okazuje się, że hotel, który jest dosłownie przy budowie jest „niedobry”. Ląduję w jakiejś norze – standard - takie bardzo niskobudżetowe schronisko młodzieżowe- ale osobny pokój. Łóżko jak biurko, do tego pozarywany materac. Prysznic z kiblem – jak się myję, to stoję praktycznie jedną nogą w sraczu.
O curva, zaraz wybuchnę. Nic - przychodzi czwartek. Wpadam z miną, która nie nastraja do negocjacji. Oczywiście – biura dla mnie nie ma. Ma być …za kilka dni. Wtedy nastąpił wybuch emocji. Albo będzie normalny hotel, osobne biuro albo jutro wracam do Khobar, kupuję bilet na samolot do Wawy i „"sayonara".
Już wieczorem miałem normalny hotel, a biuro robi się dzisiaj :-D

A-Hasa

4 komentarze:

  1. Jest to dla nnie dosyć zaskakujące. Wydawałoby się bwoiem, że w kraju było nie było arabskim, kiedy kończą pracę, to amen. A tu domagają się jeszcze? I tam też są pracoholicy?

    OdpowiedzUsuń
  2. Polski portal - a dlaczego ma nie być? Z resztą z tą pracą w krajach arabskich to moje przemyślenia są zgoła odwrotne.

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie ma to jak problemy z pracą na emigracji.

    OdpowiedzUsuń
  4. Tak od czasu do czasu tu na blog zaglądam, mając nadzieję, że odżyje. Ale po 4-rech latach ta nadzieja powoli umiera. Planujecie jeszcze coś od czasu do czasu skrobnąć, czy już całkiem blog umarł?
    pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń

Drogi Czytelniku - pisząc komentarz, zgadzasz się na przetwarzanie swoich danych osobowych