Kubańską ciekawostką jest system walutowy.
To znaczy dla nas, dinozaurów przedkapitalistycznych, to nic specjalnie nowego, ale dla młodzieży może być niespodzianką.
Po pierwsze – są dwie waluty – peso national (moneda nacional, CUP) i peso convertible („chavito”, CUC nazywane przez nas "kucykami").
Czym to się różni ? Wygląda to podobnie jak u nas przed 1989, kiedy to były sklepy typu „Pewex” i „Baltona” (o „Baltonie”, ale w innym kontekście, będzie w kolejnej części) .
Można tam było kupować towary niedostępne w normalnych sklepach i płacić można było walutami zachodnimi takimi jak dolary wszelkiego gatunku i maści, markami niemieckimi, szwedzkimi koronami itp.
Ale była jeszcze inna waluta. Bony PKO, które to ówczesne władze stosowały jako zamiennik dolara amerykańskiego. Jeśli ktoś miał konto walutowe (bo albo pracował na kontraktach, gdzie płacono mu dolarami, albo od „wujka z Hameryki” dostał) to konta były podzielone na dwa typy „A” i „N” .
Wiem, że było to strasznie skomplikowane, ale z kont „N” można było wypłacać albo bardzo ograniczoną liczbę waluty, albo większe kwoty właśnie w bonach PKO.
Peso national pełni funkcję ówczesnej złotówki – czyli w gruncie rzeczy coś, co dostajesz jako wypłatę, ale wykupić to za to możesz… kartkowe przydziały i niewiele więcej.
Peso convetible – to już insza inszość :) Płacenie walutami obcymi jest na Kubie przestępstwem, więc musisz wymienić euro lub dolary USA na peso po „arcyatrakcyjnym” kursie: 0,9 peso convertible za dolara i 1,1 za euro. Na Kubie prawie nie ma bankomatów, trudno też skorzystać z usług banków. Wyjątek stanowią duże miasta i strefy turystyczne np. Havana, Varadero.
W całej „zona turistica”, we wszystkich sklepach inną waluta niż peso convertible nie zapłacisz (przynajmniej oficjalnie :-D).
A ceny urywają łeb przy samej….....
Przykład: puszka hiszpańskiej fasoli z choricio (wielkości zup Campbella) to wydatek rzędu – 17 peso convertible
Chiński telewizor kineskopowy – 1700 peso convertible z groszami.
Piwo „Bucanieros” - 3 peso convertible za 0,33.
Rum „Havana Club” ciemny – 12 peso convertible za 0,7 litra
Ale …... Polak potrafi, a ten pamiętający PRL – potrafi doskonale (o tym w kolejnej części ).
Do Havany jedziemy…... płatną autostradą Via Blanca :)
Także ten socjalizm nie jedno ma imię :-D
To znaczy dla nas, dinozaurów przedkapitalistycznych, to nic specjalnie nowego, ale dla młodzieży może być niespodzianką.
Po pierwsze – są dwie waluty – peso national (moneda nacional, CUP) i peso convertible („chavito”, CUC nazywane przez nas "kucykami").
Czym to się różni ? Wygląda to podobnie jak u nas przed 1989, kiedy to były sklepy typu „Pewex” i „Baltona” (o „Baltonie”, ale w innym kontekście, będzie w kolejnej części) .
Można tam było kupować towary niedostępne w normalnych sklepach i płacić można było walutami zachodnimi takimi jak dolary wszelkiego gatunku i maści, markami niemieckimi, szwedzkimi koronami itp.
Ale była jeszcze inna waluta. Bony PKO, które to ówczesne władze stosowały jako zamiennik dolara amerykańskiego. Jeśli ktoś miał konto walutowe (bo albo pracował na kontraktach, gdzie płacono mu dolarami, albo od „wujka z Hameryki” dostał) to konta były podzielone na dwa typy „A” i „N” .
Wiem, że było to strasznie skomplikowane, ale z kont „N” można było wypłacać albo bardzo ograniczoną liczbę waluty, albo większe kwoty właśnie w bonach PKO.
Peso national pełni funkcję ówczesnej złotówki – czyli w gruncie rzeczy coś, co dostajesz jako wypłatę, ale wykupić to za to możesz… kartkowe przydziały i niewiele więcej.
Peso convetible – to już insza inszość :) Płacenie walutami obcymi jest na Kubie przestępstwem, więc musisz wymienić euro lub dolary USA na peso po „arcyatrakcyjnym” kursie: 0,9 peso convertible za dolara i 1,1 za euro. Na Kubie prawie nie ma bankomatów, trudno też skorzystać z usług banków. Wyjątek stanowią duże miasta i strefy turystyczne np. Havana, Varadero.
W całej „zona turistica”, we wszystkich sklepach inną waluta niż peso convertible nie zapłacisz (przynajmniej oficjalnie :-D).
A ceny urywają łeb przy samej….....
Przykład: puszka hiszpańskiej fasoli z choricio (wielkości zup Campbella) to wydatek rzędu – 17 peso convertible
Chiński telewizor kineskopowy – 1700 peso convertible z groszami.
Piwo „Bucanieros” - 3 peso convertible za 0,33.
Rum „Havana Club” ciemny – 12 peso convertible za 0,7 litra
Ale …... Polak potrafi, a ten pamiętający PRL – potrafi doskonale (o tym w kolejnej części ).
Do Havany jedziemy…... płatną autostradą Via Blanca :)
Także ten socjalizm nie jedno ma imię :-D
Dom Al Capone w Varadero. Obecnie mieści się tam restauracja. |
I jeszcze jeden mały biały domek |
Ludzie mieszkają jednak i w takich domach, wbrew pozorom, ten na zdjęciu także jest zamieszkały. |
Centrum Varadero |
I kolejny zachód słońca :) |
Kubańska "drogówka" w akcji |
Ta kubanska drogowka wyglada jako zywo jak amerykanska...
OdpowiedzUsuńMiałem pdodbne wrażenie, ale żeby nie było zupełnie amerykańsko to motor był włoski "Moto Guzzi" z tego co pamiętam, a nie - uczciwy "Harry" :-D
UsuńI pięknie i strasznie. Napiszesz/ecie o Kubańczykach? Jacy są (albo jacy się Wam wydawali) i jak udaje im się przeżyć w tym dziwnym kraju? No a jakby jeszcze coś o kulturze, to już byłoby super.
OdpowiedzUsuńKultura kubańska - pięka rzecz, tylko czy to co widzieliśmy jest prawdziwe, czy tylko dla turystów - czort znajet :)
UsuńCo należy do tradycji na pewno? Gra w domino i dyskusje o sporcie. Są tak leniwi, że nawet im się "przekrętów" nie chce robić :) Największe "wałki" jakie robią to "lewe"cygara" z liści bananowca i wymina CUP jako CUC dla naiwnych :-D
Z czego Twoim zdaniem czerpią "radość życia" niezbędną do tego aby nie szczeznąć? Skoro nawet przekrętów nie robią...
UsuńJak to z czego ??? Wspaniałej pogody, rumu, pięknych kobiet, tańca, pięknych kobiet, doskonałych cygar no i oczywiście nie możemy zapomnieć o... pięknych kobietach :-DDD
UsuńTo szczęściarze prawdziwi! A Kubanki?
UsuńPrzepiękne.:-D Też lubia rum, tańczyć i cieszyć zyciem. Urody męskiej nie jestem w stanie ocenić. ale patrząc na reakcje pań-turystek i ich powłóczyste spojrzenia na Kubańczyków, myślę, że są zadowolone :-D
Usuńps. Ola też miała swojego ulubieńca o imieniu Rigo :)
Gdy popatrzyłam wczoraj na zdjęcie tego wypoczywającego Kubańczyka, to doszłam do wniosku, że import z Polski jednak jakiś ciekawszy. Ale jeśli tylko Rigo zostanie przedstawiony na blogu, to może zmienię zdanie :-)
UsuńA widziałaś młodego Fidela ? W opinii Mojej Szacownej Małżonki - wart grzechu :-D.
UsuńTen wypoczywający był "zmęczony", ale co sądzisz o Panu Milicjancie ?
UsuńJeszcze ciekawszy w mojej skromnej opinii typ urody reprezentował Che Guevara, ale On był Argentyńczykiem
To prawda, mieli w sobie "coś". Jednak ja gustuję w miejscowym (słowiańskim) typie urody, choć na co dzień obcuję z nordyckim (ale chyba bez cech fryzyjskich).
UsuńMundurowych ta ja się okropnie boję, więc nawet nie zapamiętuję twarzy. Tak było i w tym przypadku. Po sprawdzeniu potwierdzam - mundurowi - nie dla mnie :-)
No i nie, żebym jakaś wybredna była, ale ten ma coś z nogami :-( To pewnie od ciągłego jeżdżenia motorem.
UsuńPo kolejnych próbach aresztowania mnie przez Policję różnych krajów za robienie zdjęć tam, gdzie ich robić nie powinnam, już się przyzwyczaiłam do mundurów. I nawet polubiłam :)
UsuńPs. Paweł też ma tradycje mundurowe :)
Jego poziom "szajby", jest taki, że choć jest "cywilem", to skończył szkołę oficerską, a w telefonie ma zdjęcie pradziadka z szablą, w pikielhaubie i z Żelaznym Krzyżem za Verdun na szyji.
Mnie nawet dożywocie by nie pomogło.
UsuńP.S. A więc to o dziadku to nie był żart... Czy dziadek nie dorobił się także reumatyzmu pod Verdun?
Nia mam pojęcia - musisz zapytać Wszechwiedzącego Wielbłąda :)
UsuńCo do nóg, tak wyglądają nogi odziane w tego typu spodnie :)
UsuńTyp słowiański, nordycki a w szczególności podtyp fryzyjski jest zalecany w przypadkach wypędzania duchów czystości, bo bałaganią nadzwyczaj chętnie i skutecznie :-DDD
Co do mundurowych - to na moim "spotkaniu rodzinnym" czułabyś się jak na na horrorze lub na spotkaniu z "Rodziną Adamsów" :-D
To był pradziadek, i czego się tam (poza Żelaznym Krzyżem I klasy) dorobił wieść gminna nie podała :(
UsuńNatomiast Dzadkowie "dorobili się" na "wakacjach " w Auschwitz (gdzie się poznali) zasady posiadania zawsze przy sobie kromki suchego chleba, żeby "jakby co" dłużej nie być głodnym. Jeden z nich - Zygmunt "robił" za "królika doświadczalnego" doktora Mengele.
Co do spodni - mogli zaprojektować bardziej reprezentacyjne.
UsuńCo do pozostałych punktów - Ola to musi być kobieta z mocą :-)
Pewnie mogli, tylko takie spodnie są wygodne zarówno do jazdy na motorze, jak i konnej :).
UsuńDobre słowo - musi :-D
Jak wspomniałam u siebie - nie przyszło mi nawet do głowy żartować z dziadka (ani Twojego, ani żadnego innego). Pod Verdun (jeśli mnie pamięć nie myli) siedziało się w okropnych błotach i brało udział w wielkiej rzezi. Nie mam pojęcia, co pozostaje na całe życie w uczestnikach takich bitew, ale reumatyzm nie byłby chyba i tak tym najgorszym. Tak właśnie patrzę na wojnę i nawet nie wnikam po której stronie walczą ludzie (bo to przeważnie i tak nie od nich zależy). Ostatnio znajomy mnie uświadamiał, że pod Monte Casino walczący Polacy byli w stanie słyszeć polskie słowa wypowiadane przez żołnierzy po stronie niemieckiej (pewnie Ślązacy wcieleni do Wehrmachtu).
UsuńCo do drugiej części - nawet nie jestem w stanie wyobrazić sobie, jak ludzie coś takiego przeżyli.
Reumatyzm i gigantyczna grzybica to pikuś przy tym, co się dziej z psyche. Co do obozów - próbowałem z Nich coś wyciągnąć, ale spławiali mnie zawsze jakimś "arcyucziesznymi dykteryjkami". A to jak Jasiu SS-manowi z Łotwy tłumaczył na niemeicki rozkazy jego przełożonych, a to jak raz ukradli cały wagon żarcia dla SS ze strzeżonej bocznicy kolejowej i takie tam. O poważniejszych rzeczach czytałem m.in. we wspomnianego Dziadka Jasia w "Zeszytach Oświęcimskich".
UsuńTeż tego nie ogarniam, ale to strasznie twardzi kolesie byli. Jeden - Zygmunt przewojenny oficer, drugi - Jasiu - przedwojenny podoficer zwiadu.
Ja o tym, że rodzinę dużo większą miałam dowiedziałam się podobnie - z książki (z dziećmi o wojnie się wiele nie mówiło). Chyba ze dwa lata męczył mnie ten temat, aż zrozumiałam i zdania o wojnie raczej nie zmienię do końca życia.
UsuńJa wojny traktuje jako coś, co jest. Podobnie jak huragany, powodzie i inne katastrofy. Ale jako, że w rodzinie "ludu wojennego" dostatek, zajmuję się pozostałymi "dolegliwościami" (a właściwie zapobieganiu tym, którym zapobiec można) :-D
UsuńA zwiad to to samo co wywiad?
UsuńTo dość pozytywne podejście do tematu :-) Już się obawiałam, że w tonach minorowych zakończymy dyskusję pod wpisem o gorącej i tętniącej pięknem Kubie. To czekam na dalszy ciąg kubańskich postów!
UsuńNie - wywiad to Jamesy Bondy i inni :)
UsuńZwiad, to są kolesie tacy jak np. Specnaz, czy inne siły specjalne mające znaleźć siły wroga, ocenić ich wartość bojową i jakąś "małą dywersyję" im poczynić :-D
Podejscie do tematu jest po prostu pragmatyczne :-D
Minorowe tony absolutnie nie pasuja do gorących kubańskich kobiet, tfu to znaczy chciałem powiedzieć klimatów :-D
O tak ! Mieliśmy długą drogę do normalności. Polska to był jedyny kraj na świecie gdzie papier toaletowy awansował do rangi papieru wartościowego.
OdpowiedzUsuńNo, a wystarczyło brakujące 30% "dorobić" zwężając rolkę do "światowych standardów". Nie robię sobiej jaj - tak było na prawdę :-D.
UsuńTeraz to by powiedzieli magiczne słowa "standardy unijne" i błyłoby pięknie, jak nie przymierzając z akcyzą na papierosy.
Chcieliśmy na Kubie kupić fasolę, w takim normalnym sklepie, gdzie zaopatrują się Kubańczycy. Szok sprzedawcy był chyba nie mniejszy niż nasz, po tym jak usłyszeliśmy cenę. Oczywiście, gdybyśmy mieli "kartki żywnościowe", byłoby taniej, ale z wiadomych względów nie mieliśmy.
OdpowiedzUsuńps. może Paweł opisze to lepiej w kolejnej części
I tak kupliśmy... na kartki, kupując wcześniej ... kartki.
UsuńTo przecież logiczne :-D
Chce na Kube, chcialam nawet w tym roku, jednak im wiecej na ten temat czytam, tym wiecej zdaje sobie sprawe, ze mnie nie stac:((. Pozostaje, co prawda all inclusive w Veradero razem z Tomasem Cookiem, ale ta opcja, jakos mniej mnie pociaga...
OdpowiedzUsuńAle my zawsze bierzemy all inclusive, żeby miec jedno miejsce do trzymania gratów i w razie jakby co 3 ciepłe posiłki, oraz wieczorne driny :-D
UsuńA szwendamy się jak nas najdzie i uda się znaleźć jakiegoś lokalnego przewodnika. Na Kubie sprawdza się po raz kolejny moja obserwacja, że im tańszy kraj dla tubylców, tym droższy dla turystów :-DDD. Także faktycznie, tanio nie jest :(
Hm, o tym nie pomyslalam, moja wizja all inclusive to taki dwutygodniowy karcer z obowiazkowym lezakowaniem i bransoletka na rece:)
OdpowiedzUsuńBransoletka na łapkach - obowiązkowa :-D
UsuńAle leżakuję albo jak jestem zmęczony po nurkowaniu, albo "mam syndrom dnia wczorajszego", bo miałem udany wieczór dzień wcześniej :-D
:). Chyba sie zblizymy z Thomsem.
OdpowiedzUsuńWarto. Jak bedziesz miała szczegóły, to Ci powiem, który hotel wybrać, żebyś na dojazdy do "cywilizacji" nie zbankutowała :-D
Usuń