Tak, jak pisałem wcześniej „township nie jedno ma imię”.
W ten sposób przejdę do czarnego rasizmu.
Otóż, każde plemię ma ”swój” township i wejście tam przez osobę nie będącą członkiem danego plemienia, a następnie przeżycie tam nocy, to najprostsza droga do otrzymania zaszczytnego tytułu „syna Rambo i MacGyvera”
Po wizycie w „reprezentacyjnym” i wzorcowym townshipie mój apetyt tylko się zaostrzył.
Udało mi się poznać człowieka, który miał niejakie kontakty wewnątrz innego osiedla niż to, które zwiedzają turyści.
Ale umowa była krótka – wjeżdżamy busem z ochroną zewnętrzną, która przyjeżdża z nami z miasta.
Dodatkowo jeden miejscowy „przewodnik” i najważniejsza "instrukcja" jaką otzrymałem brzmiała, że jak ktokolwiek powie do mnie „spie...adamy” to się nie rozglądam "co, po co i dlaczego", tylko robię pad płaski na podłogę busa i wiejemy.
Nie jestem samobójcą, więc uznałem te warunki za rozsądne i wjechaliśmy.
W środku spotkałem jeszcze jednego „amatora mocnych wrażeń”, więc na chwil parę połączyliśmy siły.
Weszliśmy do lokalnego „baru” gdzie przed wejściem mój przewodnik nakazał mi, że jak mnie zapytają, to mam odpowiedzieć, że jestem wegetarianinem.
Dziwna to była rada, ale posłuchałem – to On znał lokalne zwyczaje i wiedział, co tam się będzie działo w środku.
Przed wejściem – smród, że łeb urywa.
Z czego ??? Z „dojrzewających” na słońcu, położonych na beczce i jakimś drewnianym stole ….. łbów baranich.
OK, wchodzimy, a tam panie produkują piwo w..… beczkach po ropie naftowej czy olejach (takie metalowe, 300l beczki, które znacie ze sklepów właśnie z olejami do samochodów).
Zaczyn robi się... plując do jakiejś podejrzanej brei.
Degustacja odbywała się z..… mniejszej, około 5 litrowej. przechodniej puszki, chyba po farbie.
Rzeczywiście, zapytano mnie czy jem mięso – zgodnie z zaleceniem – zaprzeczyłem.
Okazało się, że na zagrychę są..… pamiętacie łby baranie? Tak, "dojrzałe" na słoneczku.... baranie oczy.
Piwo było nawet OK, ale „zapach” wewnątrz błyskiem mnie wypłoszył.
Pożegnałem się z moim nowopoznanym, sinozielonym kolegą, który „pawiami” znacząc drogę, umknął do swojego samochodu gdzie czekał jego przewodnik, zarykując się ze śmiechu.
Jego przewodnik uznał za bardzo dowcipne nie poinformować, żeby chwilowo przeszedł na wegetarianizm, a chłop nie chciał urazić gospodarzy odmową poczęstunku :D
Zasada robienia zdjęć polegała na tym, że obok mnie w spacerowym tempie jechał bus, przede mną szedł lokalny przewodnik, ochroniarz za mną, obok mój przewodnik, z którym przyjechałem.
Miałem ich informować, komu i kiedy chcę zrobić zdjęcia - oni zagadają i za drobną opłatą lub nawet i bez opłaty będę mógł zrobić zdjęcia.
Tylko jest mały problem – ja nie robię portretów, tylko zdjęcia „uliczne” i taki system mi wybitnie nie leżał.
No i oczywiście – zrobiłem fotkę w złym momencie i niewłaściwym ludziom.
Ale ewakuacja odbyła się zgodnie z planem i żadne dodatkowe atrakcje nas nie spotkały, bo mój przewodnik zobaczył, co zrobiłem szybciej niż obiekty mojego zainteresowania i po prostu wykonaliśmy..... odwrót taktyczny :)
W ten sposób przejdę do czarnego rasizmu.
Otóż, każde plemię ma ”swój” township i wejście tam przez osobę nie będącą członkiem danego plemienia, a następnie przeżycie tam nocy, to najprostsza droga do otrzymania zaszczytnego tytułu „syna Rambo i MacGyvera”
Po wizycie w „reprezentacyjnym” i wzorcowym townshipie mój apetyt tylko się zaostrzył.
Udało mi się poznać człowieka, który miał niejakie kontakty wewnątrz innego osiedla niż to, które zwiedzają turyści.
Ale umowa była krótka – wjeżdżamy busem z ochroną zewnętrzną, która przyjeżdża z nami z miasta.
Dodatkowo jeden miejscowy „przewodnik” i najważniejsza "instrukcja" jaką otzrymałem brzmiała, że jak ktokolwiek powie do mnie „spie...adamy” to się nie rozglądam "co, po co i dlaczego", tylko robię pad płaski na podłogę busa i wiejemy.
Nie jestem samobójcą, więc uznałem te warunki za rozsądne i wjechaliśmy.
W środku spotkałem jeszcze jednego „amatora mocnych wrażeń”, więc na chwil parę połączyliśmy siły.
Weszliśmy do lokalnego „baru” gdzie przed wejściem mój przewodnik nakazał mi, że jak mnie zapytają, to mam odpowiedzieć, że jestem wegetarianinem.
Dziwna to była rada, ale posłuchałem – to On znał lokalne zwyczaje i wiedział, co tam się będzie działo w środku.
Przed wejściem – smród, że łeb urywa.
Z czego ??? Z „dojrzewających” na słońcu, położonych na beczce i jakimś drewnianym stole ….. łbów baranich.
OK, wchodzimy, a tam panie produkują piwo w..… beczkach po ropie naftowej czy olejach (takie metalowe, 300l beczki, które znacie ze sklepów właśnie z olejami do samochodów).
Zaczyn robi się... plując do jakiejś podejrzanej brei.
Degustacja odbywała się z..… mniejszej, około 5 litrowej. przechodniej puszki, chyba po farbie.
Rzeczywiście, zapytano mnie czy jem mięso – zgodnie z zaleceniem – zaprzeczyłem.
Okazało się, że na zagrychę są..… pamiętacie łby baranie? Tak, "dojrzałe" na słoneczku.... baranie oczy.
Piwo było nawet OK, ale „zapach” wewnątrz błyskiem mnie wypłoszył.
Pożegnałem się z moim nowopoznanym, sinozielonym kolegą, który „pawiami” znacząc drogę, umknął do swojego samochodu gdzie czekał jego przewodnik, zarykując się ze śmiechu.
Jego przewodnik uznał za bardzo dowcipne nie poinformować, żeby chwilowo przeszedł na wegetarianizm, a chłop nie chciał urazić gospodarzy odmową poczęstunku :D
Zasada robienia zdjęć polegała na tym, że obok mnie w spacerowym tempie jechał bus, przede mną szedł lokalny przewodnik, ochroniarz za mną, obok mój przewodnik, z którym przyjechałem.
Miałem ich informować, komu i kiedy chcę zrobić zdjęcia - oni zagadają i za drobną opłatą lub nawet i bez opłaty będę mógł zrobić zdjęcia.
Tylko jest mały problem – ja nie robię portretów, tylko zdjęcia „uliczne” i taki system mi wybitnie nie leżał.
No i oczywiście – zrobiłem fotkę w złym momencie i niewłaściwym ludziom.
Ale ewakuacja odbyła się zgodnie z planem i żadne dodatkowe atrakcje nas nie spotkały, bo mój przewodnik zobaczył, co zrobiłem szybciej niż obiekty mojego zainteresowania i po prostu wykonaliśmy..... odwrót taktyczny :)
Przed wejściem do baru "dojrzewa"..... zakąska |
W barze ... |
Bad boys ... |
Dzieciństwo w townshipach Cape Town |
|
Marzy mi się zwiedzanie świata... ale chyba jednak będę to robić wybiórczo, gdy już nadarzy się okazja ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie!
My też to robimy wybiórczo, zdecydowanie preferujemy Azję i Afrykę, Gadzinę ciągnie jeszcze do Ameryki Południowej, ale tam z kolei ja się nie wybieram (no chyba, że zawodowo)
UsuńPrzede mną jeszcze Wielka Rafa Barierowa, a Gadzina Lądowa będzie musiała tam zwielokrotnić czujność, gdyż gatunki endemiczne mogą się poczuć zagrożone :D
baranie glowy i instrukcje przewodnika hee serdecznie sie usmialam :-) poorzadne naczynia do degustacji :-) ostro
OdpowiedzUsuńKolesiowi, który nie usłyszał tej rady nie było do śmiechu :D
UsuńPiwo było nawet pijalne, myślę, że nawet nieco lepsze w smaku niż jakieś "wynalazki" które oferują niektóre "browary" - cudzysłów zamierzony, bo to są wyroby piwopodobne
haha - ja myślę ...takie oczko jak orzeszek ziemny do "browarka" nieźle hehee - strach sobie nawet zwizualizować Lol:D
UsuńPozostanę jednak przy bardziej "konwencjonalnych przekąskach typu matynowany ser lub orzeszki :D
Usuńniezła jazda bez trzymanki!
OdpowiedzUsuńNie mówię - "Nie" :)
UsuńNo to miałeś wycieczkę do township w wersji "extreme" ;-)
OdpowiedzUsuńAle nie ma co demonizować, do township można jechać i nawet nie oberwać, tyle, że lepiej nie zaglądać do pewnych ich części (które byłeś chyba zdeterminowany odwiedzić).
Moi znajomi chodzili na dyskoteki w Alex koło Johannesburga, to też jedno z miejsc których generalnie się nie odwiedza...
Też próbowałam ichniego piwa, ale bez przekąsek :-)
Pewnie można, tylko trzeba wiedzieć gdzie na pewno nie wchodzić :D Widziałem w Kapsztadzie książkę, którą napisał biały koleś po bodajże rocznym zamieszkiwaniu townshipów. Czyli i tak się da, ale dla europejskiego "białasa" to było ciekawe przeżycie :)
Usuń