Generalnie nuda, nic się nie dzieje, to w podróżach rozmawiamy z Dineshem o różnych różnościach.
Dziś poznałem więcej szczegółów związanych z Jego karierą w armii.
Okazuje się, że armia indyjska jest całkiem niegłupio zorganizowana.
Dinesh trafił tam w wieku lat 17, bo rodziców nie było stać na jego dalsze kształcenie.
Większość pieniędzy wydali na studia starszego brata i siostry.
Dla osób niezamożnych, ale chcących się kształcić pozostaje jeszcze jedna droga - właśnie Armia.
Po przejściu półrocznej „unitarki” – gdzie z plutonu Dinesha odpadło 60% kandydatów prowadzona jest dalsza selekcja mająca najlepiej dopasować kandydata do potrzeb wojska, ale zgodnie z Jego zdolnościami i zamiłowaniami.
Dinesh zdecydował się na coś, czego u nas chyba nie ma jako wydzielonej specjalizacji.
Są to warsztaty mechaniczne mobilne, podzielone na typ „A" i „B”
Typ „A’ to sprzęt ciężki: czołgi, BWP, samochody pancerne, mobilne wyrzutnie rakiet itp.
Typ „B” to pojazdy lżejszego kalibru: od ciężarówek do samochodów osobowych.
W typie „A” poza przeszkoleniem czysto wojskowym (niezbędnym do „samokonwojowania” ) obowiązkowe są dwa kursy: prawo jazdy na ciężarówki oraz … uprawnienia do obsługi dźwigów.
„Prawko” wygląda nietypowo: na egzaminie może Ci ktoś wyskoczyć przed maskę, musisz zaparkować w szyku pomiędzy dwoma wozami na „dwa razy”, a zapas jest poniżej jednego metra.
W czasie części poligonowej może zostać wydane polecenie zmiany koła lub jakiejś drobnej naprawy.
No niby nic, ale w większości przypadków trzeba to zrobić..... pod obstrzałem "wroga"
Wojsko zapewnia również możliwość kształcenia, ale wszystkie dyplomy są wydawane przez ichniejszy odpowiednik naszego Ministerstwa Obrony Narodowej i z tego, co zrozumiałem nie są równoważne ze studiami cywilnymi.
Co ciekawe - w armii indyjskiej zostajesz do końca życia.
Ze względu na sytuację rodzinną Dinesh odszedł z wojska po prawie 12 latach służby.
Po 10 latach przysługuje mu… emerytura.
Ma też prawo do comiesięcznej kantyny, w której skład wchodzą miedzy innymi 2 butelki whisky i 4 butelki rumu.
Ale może je odebrać tylko On osobiście lub jego żona.
Ponad to Policja nie ma prawa ani go zatrzymać, ani wejść do domu.
Muszą w takich przypadkach poczekać na Żandarmerię Wojskową.
Tylko jest jedno „ale” w tym wszystkim.
Dinesh, nawet po odejściu z Armii zawsze musi podać aktualny numer telefonu i kraj w którym się znajduje.
W przeciągu ostatnich 2 lat miał dwa „alerty” sprawdzające gotowość Jego powrotu do jednostki.
Jego broń służbowa jest cały czas, razem z innymi "gratami" w szafce w jednostce macierzystej.
PS.
Indyjskie Siły Zbrojne mając w czynnej służbie ponad półtora miliona ludzi stanowią drugą pod względem liczebności armię świata. Trzeba jeszcze pamiętać, że oprócz tego mają do dyspozycji także ponad dwa miliony rezerwistów takich jak Dinesh.
Od chwili uzyskania przez Indie niepodległości, jeszcze nigdy nie trzeba było przeprowadzać poboru do wojska, mimo iż jest on zapisany w konstytucji.
Dziś poznałem więcej szczegółów związanych z Jego karierą w armii.
Okazuje się, że armia indyjska jest całkiem niegłupio zorganizowana.
Dinesh trafił tam w wieku lat 17, bo rodziców nie było stać na jego dalsze kształcenie.
Większość pieniędzy wydali na studia starszego brata i siostry.
Dla osób niezamożnych, ale chcących się kształcić pozostaje jeszcze jedna droga - właśnie Armia.
Po przejściu półrocznej „unitarki” – gdzie z plutonu Dinesha odpadło 60% kandydatów prowadzona jest dalsza selekcja mająca najlepiej dopasować kandydata do potrzeb wojska, ale zgodnie z Jego zdolnościami i zamiłowaniami.
Dinesh zdecydował się na coś, czego u nas chyba nie ma jako wydzielonej specjalizacji.
Są to warsztaty mechaniczne mobilne, podzielone na typ „A" i „B”
Typ „A’ to sprzęt ciężki: czołgi, BWP, samochody pancerne, mobilne wyrzutnie rakiet itp.
Typ „B” to pojazdy lżejszego kalibru: od ciężarówek do samochodów osobowych.
W typie „A” poza przeszkoleniem czysto wojskowym (niezbędnym do „samokonwojowania” ) obowiązkowe są dwa kursy: prawo jazdy na ciężarówki oraz … uprawnienia do obsługi dźwigów.
„Prawko” wygląda nietypowo: na egzaminie może Ci ktoś wyskoczyć przed maskę, musisz zaparkować w szyku pomiędzy dwoma wozami na „dwa razy”, a zapas jest poniżej jednego metra.
W czasie części poligonowej może zostać wydane polecenie zmiany koła lub jakiejś drobnej naprawy.
No niby nic, ale w większości przypadków trzeba to zrobić..... pod obstrzałem "wroga"
Wojsko zapewnia również możliwość kształcenia, ale wszystkie dyplomy są wydawane przez ichniejszy odpowiednik naszego Ministerstwa Obrony Narodowej i z tego, co zrozumiałem nie są równoważne ze studiami cywilnymi.
Co ciekawe - w armii indyjskiej zostajesz do końca życia.
Ze względu na sytuację rodzinną Dinesh odszedł z wojska po prawie 12 latach służby.
Po 10 latach przysługuje mu… emerytura.
Ma też prawo do comiesięcznej kantyny, w której skład wchodzą miedzy innymi 2 butelki whisky i 4 butelki rumu.
Ale może je odebrać tylko On osobiście lub jego żona.
Ponad to Policja nie ma prawa ani go zatrzymać, ani wejść do domu.
Muszą w takich przypadkach poczekać na Żandarmerię Wojskową.
Tylko jest jedno „ale” w tym wszystkim.
Dinesh, nawet po odejściu z Armii zawsze musi podać aktualny numer telefonu i kraj w którym się znajduje.
W przeciągu ostatnich 2 lat miał dwa „alerty” sprawdzające gotowość Jego powrotu do jednostki.
Jego broń służbowa jest cały czas, razem z innymi "gratami" w szafce w jednostce macierzystej.
PS.
Indyjskie Siły Zbrojne mając w czynnej służbie ponad półtora miliona ludzi stanowią drugą pod względem liczebności armię świata. Trzeba jeszcze pamiętać, że oprócz tego mają do dyspozycji także ponad dwa miliony rezerwistów takich jak Dinesh.
Od chwili uzyskania przez Indie niepodległości, jeszcze nigdy nie trzeba było przeprowadzać poboru do wojska, mimo iż jest on zapisany w konstytucji.
Regiment z Assam |
W tak ważnej armii nie mogło oczywiście zabraknąć ... wielbłądów Zdjęcie - Manish Swarup |
Indyjska Gwardia Honorowa |
Źródło |
No proszę cóż za ciekawa emerytura... a właściwie alkoholowy dodatek "umilający":D nie wątpliwie
OdpowiedzUsuńTo pozostalosc po Brytyjczykach. Ciekawe jak to wyglada w stanach z prohibicja?
Usuńczerwona filiżanka i Anonimowy - Fajnie jest dostać "extrasa" w postaci 6 butelek gorzały miesięcznie :-)
UsuńPewnie masz rację - ale co do tego, jak to wygląda w regionach "bezalkoholowych " to się dopytam :)
Poczatek taki sam jak w USA. Przytlaczajaca wiekszosc rekrutow (a przeciez armia jest zawdowa i nie ma obowiazkowego poboru juz od dawna) idzie do armii bo ma nadzieje na jakies wyksztalcenie. Ja dopiero po laaaadnych paru latach zorientowalam sie, ze mnostwo z moich znajomych pracujacych w branzy IT jest po odsluzeniu wojska.
OdpowiedzUsuńKiedys dawniej bylo tak, ze tzw. "weterani" mogli miec darmowe (bez czesnego) studia wyzsze na wyznaczonych uczelniach, dzis chyba tylko juz college moga zrobic :(
Tak czy siak, to jest jakas szansa dla ludzi, ktorzy pochodza z biednych okolic i biednych rodzin, ktorych nie stac na edukacje...
W ten sam sposób mój osobisty Dziadek zdobył wykształcenie przed wojną. Pradziadka nie stać było na dwie cywilne uczelnie. Wybór był prosty - jakiś mundur: w sensie albo Armia albo seminarium :)
UsuńSzansa fajna, tylko jednak dość kosztowna,bo to trochę jakby podpisać cyrograf. Mnie męczyłoby życie w oczekiwaniu ,że w każdej chwili mogą mnie zawołać , że wiedzą gdzie mieszam, co robię,gdzie się znajduję.Nie wiem- ja generalnie nie mam najlepszego nastawienia do armii jakiejkolwiek(chyba została mi uraza po tym jak mój pierwszy chłopak poszedł do wojska i wrócił tak zmieniony,że ze związku nie było co ratować).
OdpowiedzUsuńTo wszystko zależy od Armii. W polskiej Armii za czasów PRL-u pójście z poboru na "zetora" na dwa lata faktycznie potrafiło "deko" odkształcić psychikę.
UsuńMnie sie wydaje, ze ten cyrograf nie jest wcale taki zly. Ok, Dinesh jest "do dyspozycji wojska" ciagle, ale przynajmniej cos dostal w zamian. A np. Polacy, jesli, nie daj Boze wybuchla by wojna, to i bez "cyrografu", emerytury i wodeczki zostali by powolani do wojska.
UsuńDokładnie - tam jest to przemyślane i realizowane. W Polsce nie są w stanie nawet porządnie załatwić spraw związanych z Narodowymi Siłami Rezerwowymi. Jest już 3 lata ten twór, ale co z niego wynika ? Pojęcia nie mam, a miała być to organizacja na miarę i skalę amerykańskiej Gwardii Narodowej.
UsuńCo do Dinesha - mając ponad 1,5 mln.ludzi w czynnej służbie przeciw 725,000 armii pakistańskiej i 0,5 mln. rezerwistów to i tak wszystkiego razem Pakistan ma mniej o ćwierć miliona żołnierzy niż Indie bez rezerw. Poza tym, jakby potrzeba było uzupełniać armię liczącą 1,5 mln. ludzi to byłoby już po solidnym atomowym Armagerdonie :)
Innych wrogów Indie nie mają. Także moim zdaniem mimo"cyrografu" Dinesh może spać spokojnie.
Wiem, generalnie Polska to nie kraj do jakichkolwiek porównań.Jak dla mnie w ogóle bez sensu,że takie coś jak wojsko i wojny w ogóle istnieje,no ale na to niestety wpływu nikt nie ma.
UsuńTo prawda, że naszą wesołą krainę trudno jest porównać z czymkolwiek, ale i tak tęsknię czasami. Dopóki nie zaczynam czytać gazet - wtedy mi przechodzi. Zwłaszcza po prognozach pogody, sporcie i relacjach z wyczynów " Helowego Antoniego" z zespołem :) Wojny były, są i będą - taka nasza natura :-(
Usuń@Basia:
OdpowiedzUsuńoczywiscie, ze to cyrograf...mnie osobiscie wkurza, ze biedni ludzie musza placic taka cene za szanse polepszenia sobie zycia :-/
ale przynajmniej mają jakąś szansę na polepszenie życia i na dodatek zapewnia im to państwo, które nie w wielu aspektach pozostało nadal "trzecim światem".
Usuń@Ania:
Usuńwiesz, w panstwie, ktore aktywnie nie prowadzi zadnych dzialan zbrojnych, to nie jest takie zle. Ale USA sa uwiklane ciagle w wojny poza swoimi granicami - praktycznie non-stop od lat 50-tych.
Niektórzy płacą większą kochana, więc może ta akurat w takiej wersji nie jest aż tak zła.choć krew się burzy mimo wszystko...
UsuńA może Dinesh założyłby własny blog - o Indiach? ;)
OdpowiedzUsuńDaria
Przekażę sugestię. W jakim języku ma go prowadzić? Byłoby Mu najwygodniej w ojczystym czyli malajalam
UsuńRozumiem - moje relacje nie są interesujące :(
Są interesujące, ale jakby nie było...jest to blog o Arabii. Chyba.
UsuńDaria
A mnie interesują te opowieści Dinesha. To z tego bloga dowiedziałam się, że Arabia jest krajem wielu narodow i dopiero te wszystkie opowieści dotyczące innych kultur oddają w pełni obraz Arabii jako kraju
UsuńDaria - To jest blog o Arabii - fakt. Ale, że nie samą Arabią człowiek żyje... to jest także trochę informacji o innych krajach, ale pochodzących od ludzi mieszkających w Arabii :)
UsuńAnia - Piszę o tym, co się tutaj dizeje albo jak się nic ciekawego nie dzieje piszę o losach poznanych tu ludzi. I fajnie,że Ci się podoba
Ciekawie to wygląda w Indiach
OdpowiedzUsuńJa na szczęście na WKU dostałem kategorię D
Niechęć do kamaszy przyszła z informacjami o wyczynach Janusza Ochnika oraz po filmach Kroll i Samowlka
Jeśli chodzi o przydział gorzały to już wolałbym Łychę od Rumu :)
Marek
MON był tylko przerąbany dla "zetorów" , "Bażanty" miały wyj.. na wszystko :) Też bym wolał ale w armii jest zgodnie z rozpiską: mają być 2 flaszki łychy i cztery rumu to są i nie ważne, co byś wolał:)
UsuńO indyjskiej armii mówi się niewiele. Pokusiłbym się nawet o takie stwierdzenie, że jej się nie docenia. Należy jednak mieć na uwadze liczebność, o czym piszecie a także to, że jest w ich posiadaniu broń atomowa. Przy okazji tego tematu warto wspomnieć, że Indie są cały czas w stanie wojny. Z Pakistanem.
OdpowiedzUsuńZapraszam na najnowszy wpis: http://tandmpodrozniczo.blogspot.com/
Pytałem o to Dinesha. Odpwiedział, że wojna faktycznie jest cały czas. Nie ma tygodnia bez jakiejś mniejszej lub większej strzelaniny na granicy. Zapytałem, czy myśli, że kiedyś się rozwinie na pełną skalę. Stwierdził, że nie, bo ludzie maja inne problemy niż wojna. Na przykład to, że potwornie drożeje żywność. Cebula w ciągu roku zdrożała pięciokrotnie. To brzmi dla nas śmiesznie, ale jak się dowiesz, że jest to podstawowe warzywo, jak niegdyś w Polsce ziemniaki czy pszenica to już się robi mniej zabawne. Całe szczęście,że indyjski Rząd nie twierdzi, że te problemy to właśnie są przez Pakistańczyków. Pewnie dlatego, że nikt by im nie uwierzył. Ludzie tam jakoś bardziej rozsądni niż u nas, mimo, że poziom edukacji podobno niższy a i współczynnik scholaryzacji kiepski.
Usuń